Tym razem – wyprawa ekstremalna w niebezpieczne rejony. Będziemy spacerować wśród Dzikich Plemion i brać udział w tajemnych rytuałach. Uprawiać tańce plemienne w blasku księżyca wdychając kurz Matki Ziemi i dym świętych ziół.
OTRZEGAM: przygoda nie dla każdego, ale im bardziej się jej boicie, im bardziej jesteście niepewni – tym bardziej powinniście jej spróbować.
*merytorycznie będzie dopiero na dole strony…
Słowem wstępu: aktualnie impreza odbywa się w Kostrzynie nad Odrą, 500km na zachód od Warszawy, 600km od Krakowa i 90km na wschód od Berlina. Teoretycznie festiwal trwa od czwartku do niedzieli, teoretycznie jest dla młodzieży pragnącej się wyszumieć. Teoretycznie zabezpieczony przez policjantów, wojsko, strażaków, ochroniarzy, służby ochrony wszechświata, strażników galaktyki, agentów MOSADU, GRU, CIA – którzy i tak nie dają rady, bo jest skrajnie niebezpiecznie. Narkotyki, alkohol, burdy, brud, agresja. Narażanie uczuć religijnych na bluźnierstwa, kalanie polskości, ekshibicjonizm i upadek moralności. Ale to już zapewne wiecie z mediów i krążących opowieści z dreszczykiem. Jesteście świadomi zagrożenia.
Dziki kraj, dzikie obyczaje, dzicy ludzie. Dzicy – czyli tacy, którzy nie pasują do przyjętych schematów i wyobrażeń o normach postępowania całej reszty cywilizowanego społeczeństwa. Coroczny zlot obrzędowy Dzikich odbywa się w Kostrzynie nad Odrą. Termin jest wszem i wobec dużo wcześniej ogłaszany przez Głównego Szamana. Główny Szaman rozsyła internetowe wici i szczepy z całego kraju zaczynają ściągać do miejsca zjednoczenia. Jedne w dniu rozpoczęcia uroczystości, inne koczują już na kilka dni wcześniej.
Te plemiona i ci samotni wojownicy, którzy zdecydują się na wcześniejsze przybycie – na pewno nie będą narzekać na nudę. Choć główne obrzędy integracyjne rozpoczynają się dopiero we czwartek, w zasadzie już od poniedziałku trwają pomniejsze zgrupowania. Pole namiotowe zaczyna się zapełniać, polany i place zaczynają żyć.
Ostatnie (jadalne) zwierzęta łowne uciekają z pobliskich lasów.
Koczujący czynią wyprawy zwiadowcze do sąsiednich obozowisk. Wiele z takich wypraw kończy się wspólnym wypaleniem fajki pokoju i zawarciem sojuszu na całą imprezę. Te naprawdę udane pojednania przynoszą Wieczne Braterstwo i skutkują zawiązaniem paktu o przyjaźni na kolejne edycje festiwalu. Oczywiście każdy szanujący się obóz zatyka na maszcie swój sztandar. Sztandary, flagi i bandery oprócz funkcji informacyjnej o zajęciu terenu, mają przede wszystkim pomóc w odnalezieniu właściwego koczowiska przez zagubionych lub przybywających później członków. Za flagi i totemy może służyć (i służy) wszystko: prześcieradła, banery, spodnie, chusty, puszki, maskotki i przeróżne rękodzielnicze konstrukcje. Najbardziej sprawni i złotoręcy scavengersi budują zamki lub wieże strażnicze. Albo kartonowo-drewniano-powertapowy model Sokoła Milenium w skali 1:1.
I tak powoli osiedle namiotów rośnie, stopniowo zmieniając się w metropolię. Czasem, między plemiennymi obozami, wśród rosnących zabudowań scen, można spotkać przechadzającego się i pokrzykującego Wielkiego Szamana. Apogeum zamieszania i chaosu przychodzi we czwartek, w dniu największej fali przypływu.
Dojeżdżając w czwartek do Kostrzyna, w odległości około 50km już spokojnie można wyłączyć nawigacje i zamknąć mapy. Można zacząć kierować się czujem i jechać za grupkami motocyklistów, oklejonymi i wymalowanymi samochodami, ewentualnie autami z wetkniętymi za szyby białymi kartkami A4 z napisem WOODSOCK. Nie da się przeoczyć, nie da się zgubić.
Kostrzyn nad Odrą. Z każdej strony świata ciągną różnokolorowe cywilizacje. Przy wjeździe do miasta grzęzną w korkach i poruszają się w ślimaczym tempie, sprawnie kierowani przez Strażników w niebieskich mundurach. Oprócz pojazdów – rzeka ludzi. Tysiące łażące w każdą stronę.
Jeżeli nie mieszkacie na głównym polu (tam zmierzają największe tłumy) – sprawdźcie na mapie lub zapytajcie Niebieskiego Strażnika, którędy ominąć główny potok komunikacyjny, żeby jak najszybciej dotrzeć do Waszego pola.
My od lat rozbijamy obozowisko w gościnnej, prywatnej hacjendzie. Od lat przybywa tam wojownicze plemię z Manchesteru, reprezentacja Londynu, załoga z Niemiec i grupy z każdego zakątka naszego kraju. Studenci, rodziny z dziećmi, młodzież i starcy jak ja, z którymi mogę wspominać tańce plemienne w starym Jarocinie. Właściciel hacjendy bardzo o nas dba. Do głównego placu obrzędowego mamy co prawda około dwóch kilometrów – ale przynajmniej da się spać we względnym spokoju. I dobrze przeczytaliście kilka zdań wyżej – tu przyjeżdżają całe rodziny: dzieci większych i całkiem małych jest naprawdę sporo.
Start do wielogodzinnych, kilkudniowych pląsów daje Główny Szaman z Dużej Sceny. W czwartek, zwykle koło 15tej. Jeszcze nie ma tłumów, jeszcze ludzie przybywają, jeszcze się rozbijają, jeszcze ogarniają okolicę i rzeczywistość. Ale machina rusza. W zależności od upodobań można wybrać zabawę pod Dużą Sceną (którą spokojnie można nazwać OGROMNĄ), można iść pod Małą Scenę (o posiadaniu tej wielkości głównej sceny marzy pewnie większość organizatorów festiwali w Europie), można spróbować wcisnąć się do namiotu krysznowców, można zaatakować scenę Leszka albo poszukać za ASP małej, zbitej z desek sceny Wiewióra.
ASP – Akademia Sztuk Przepięknych: całodzienne i całonocne spotkania z ludźmi kultury, dziennikarzami, politykami, podróżnikami. Teatry i jazz. Dla ludzi ciekawych ciekawych ludzi. ASP to duży namiot, ale i tak często tysiące koczują na zewnątrz, oglądając zawartość namiotu na telebimach. Plan ASP jest dość precyzyjny czasowo i udział w wybranej imprezie dobrze zaplanować sobie wcześniej. Największym atutem tych mityngów jest całkowity brak tabu: księża rozmawiają o aborcji, politycy o komunizmie, modelki o seksie a pisarze o braku weny. I można zadawać pytania. Byle mądre, bo proszenie Anji Rubik o pokazanie piersi to wiocha i przesada. Wybór prelekcji, spotkań i wydarzeń jest spory – na pewno każdy znajdzie coś pod siebie. A jeżeli się znudzicie – możecie wziąć udział w pokazach kinowych, lekcjach capoeiry czy po prostu usiąść na trawie (nie, nie – trawy już nie ma) i wypić piwo rozmawiając o świadomości, bycie i odbycie. Namiot ASP rozłożony jest na wzgórzu – wystarczy z niego zrobić kilka kroków, by w całej okazałości ukazała się Duża Scena i szaleństwo w dole. Jeżeli zejdziecie w dół – możecie skoczyć na bungie, przejechać się młyńskim kołem, potaplać się w błocku pod ‘grzybkiem’ albo iść coś zjeść.
Tańce, figle i swawole odbywają się w dole. Znaczy, w dół od namiotu ASP.
Duża Scena: imponującej wielkości scena, pod którą (poza jednym niechlubnym wyjątkiem – Prodigy) ludzie nie są podzieleni barierkami, gdzie wszyscy bawią się razem. Gdzie unoszący się pył zatyka nosy a prysznic z wozu strażackiego jest zbawienny dla duszy. W dzień wygląda zdecydowanie mniej spektakularnie niż podczas nocnych iluminacji, ale o jakości zabawy i tak decydują występujące zespoły. Według różnych danych, rekordowo bawiło się tam na raz 650tyś woodstokowiczów. Tak – SZEŚĆSET PIĘĆDZIESIĄT tysięcy. To dwa razy więcej niż całe Katowice i dużo więcej niż populacja Gdańska. Na jednej polanie.
Jedną z tradycji festiwalu, o ile odbywa się on 1go dnia sierpnia jest uczczenie Godziny W. Chwila przerwy w zabawie, zgodnej zadumy połączonej z rozwinięciem gigantycznej flagi. Można pomyśleć, że to na pokaz i dla zgrywy. Otóż nie – to naprawdę poruszający moment. I myślę, że potrafi utkwić w głowach młodych mocniej niż lekcje historii. Zresztą, takie poruszające momenty zdarzają się częściej – jak na przykład dedykacja od zespołu Coma dla zmarłej fanki, odśpiewana na setki tysięcy gardeł. Są też momenty radosne, jak chóralne sto lat dla obchodzącego na Woodzie urodziny Maxa Cavalery.
Ale najwięcej jest momentów magicznych: Hey, Manu Chao, Gojira, każdy Lao Che… nie sposób wymienić wszystkich. Tym bardziej, że przekrój muzyczny jest potężny – od folku, przez punk i rocka do ciężkiego metalu i elektroniki. Nikt nie zgrzyta zębami na wymieszanie orkiestry filharmonicznej z jazzem i Nocnym Kochankiem. Tym bardziej, że kawałek dalej jest Mała Scena.
Nieodłącznym elementem igraszek pod Dużą Sceną jest legendarny GRZYBEK. To połączenie prysznica i fontanny, nieustająco produkujące wokół siebie błotniste jeziorko – bezpośrednie nawiązanie do oryginalnego Woodstocka. To miejsce zawsze oblegane i zawsze pełne radości. Już Tytus z komiksu Papcia Chmiela twierdził, że ‘czyste mycie skraca życie’ i ‘jak wpaść w błoto, to z chlupnięciem’ – przy grzybku obie rzeczy macie w pakiecie. W niektóre noce pod grzybkiem można trafić na pokazy żonglerki ogniem lub inne dziwactwa. Tak czy inaczej – atrakcji nie brakuje.
Najważniejsze jednak na Dużej Scenie są GWIAZDY. Występują tu między innymi Wielkie Gwiazdy, wymodlone przez Woodstokowiczów w ankietach i głosowaniach. I to nie te niemodne i przebrzmiałe – to często gwiazdy stadionowe pierwszej wielkości. Zespoły, na które bilety wcale nie są tanie. I większość z tych pierwszoligowych kapel po koncercie stwierdza na swoich oficjalnych kanałach: to był najlepszy koncert w naszej karierze, najlepsza publiczność ever, jeszcze tu wrócimy. Ostatnio zdarzyło się na przykład tak, że zespół udostępnił za darmo, w podziękowaniu dla organizatorów festiwalu, CAŁY profesjonalnie nagrany i zmontowany zapis koncertu. Mogli wydać na nośniku i zarobić hajs – oddali za darmo. Zresztą często widać po artystach, po ich uśmiechach i reakcjach, że bawią się tak samo dobrze, jak publiczność pod sceną. Bo od sceny aż po horyzont tłum się bawi, tańczy, skacze. A nie stoi w miejscu, żeby filmik na komórce ładnie wyszedł.
Mała Scena: przepustka na Dużą Scenę – często zespoły z Małej awansują następnego roku na Dużą. Ale również Mekka dla zespołów wygrywających w głosowaniach internetowych, dla zespołów folkowych, alternatywnych, lokalnych gwiazd i rockowej młodzieży. Tak naprawdę – mała jest tylko dlatego nazywana małą, że kawałek dalej stoi scena ogromna. I to nie jest tak, że grają tu tylko nie znani w mainstreamie, poczatkujący artyści – tu również występują DUŻE grupy. Zwykle organizatorzy układają plan tak, że jeśli nie pasuje Wam muzycznie występ na Dużej – śmigacie w kierunku Małej: na pewno usłyszycie coś dokładnie odmiennego. Jeżeli wyobrażacie sobie, że pod Małą Sceną będzie mało ludzi – jesteście w błędzie: płatny Open’er gromadzi co roku około 80-90 tysięcy widzów. I tyle zdarza się pod Małą Sceną – oczywiście nie zawsze, ale zdarza się często.
Mała Scena to nie są odrzuty i zapchajdziury w programie festiwalu – to godne uzupełnienie Dużej Sceny.
Pokojowa Wioska Kryszny: czyli namiot u Krysznowców. Najbardziej oldschoolowa miejscówka na Woodzie. Nastawiona na oldschoolowego punka i punk rocka. I taką też publiczność. Dla mnie – Święty Graal i szansa na pośpiewanie przebojów młodości w starym, dobrym pogo. Zawsze jest ciasno, zawsze jest tłok zarówno pod namiotem, jak i wokół niego. Irokezy i ramoneski. Do tego przybytku nikt nie trafia przypadkiem – tu się przychodzi drzeć na całe gardło do ochrypnięcia włącznie. Jeżeli kręcą Was właśnie te klimaty – olejcie gwiazdy Dużej i Małej i… Fuck The System!
Wiewiórstock: tajna scena rękodzielnicza. Trzeba ją znaleźć. I nie szukajcie na całkiem trzeźwo, bo wtedy nie docenicie zbitego z desek i europalet podestu wciśniętego między drzewa. Piwniczne granie wyciągnięte z piwnicy na łono natury. Głośno – muzyka muzykantów wali prosto w twarz. Kapela na wyciągnięcie ręki. Totalna prowizorka, ułańska fantazja w myśli i czynie. Czasem bez ładu i składu – ale taki to już odjazdowy klimacik. Jako odtrutka na wysokobudżetowe koncerty pozostałych scen – rewelacja.
SZATAN Was ZJE: jeżeli potrzebujecie duchowego ukojenia w rytmie mantry i bębenka – idźcie do krysznowców. Jeżeli potrzebujecie porozmawiać o boskim makaronie – na pewno znajdziecie równie zainteresowanych. Jeżeli szukacie przedstawicieli Reptilian – szukajcie, a znajdziecie. A jeżeli po prostu szukacie Boga – Przystanek Jezus powita Was z radością. Księży krąży wielu, i są to księża otwarci na rozmowę, a nie ograniczeni mentalnymi dogmatami. Spotkacie na Woodzie mieszankę religii, kolorów skóry, światopoglądów, przekonań politycznych i wzorców kulturowych. Nie spotkacie się z kłótnią, bójką, agresją i opinią, że ‘moja mądrość jest najlepsza, bo najmojsza’.
Jeżeli zaś jesteś wojującym faszystą, agresywnym homofobem, zbrojnym ramieniem Jedynie Prawdziwego Zakonu Marii Zawsze Dziewicy – nie zbliżaj się do kostrzyńskiego festiwalu. Będzie źle Tobie i ludziom wokół Ciebie.
Żyj i baw się. Daj żyć i bawić się innym
Trochę uwag merytorycznych:
PRZED WYJAZDEM: jest to darmowa impreza cykliczna, zwykle na przełomie lipca i sierpnia. Nie są mi obce festiwale duże i małe, nie są mi obce koncerty, Dlatego nie chciało mi się jechać. Namówiła mnie nieletnia Młodzież Własna (przecież nie mogę napisać słowa ‘dzieci’). Za pierwszym razem chciałem zobaczyć, czy jest bezpiecznie. I trochę z ciekawości.
PO POWROCIE: Przystanek Woodstock, Woodstock, Wood, Uctok, Broodstok, Brood, Pol’and’rock – jak by go nie nazywać – na zawsze (i o jeden dzień dłużej) wpisał mi się w letnie plany wyjazdowe.
Jak się tam dostać: dojazd dla zmotoryzowanych jest dobry. Przez Polskę kursują specjalne pociągi i autobusy a dla wygodnych – można lecieć do Berlina i stamtąd do Kostrzyna dostać się autobusem lub busem. Jeżeli wybierzecie się w pierwszy dzień imprezy, a wyjechać będziecie chcieli po ostatniej festiwalowej nocy – czekają Was gigantyczne korki ze wszystkich stron Kostrzyna. Populacja miasta na kilka dni wzrasta z 18tu tysięcy do PÓŁ MILIONA.
Gdzie mieszkać:
1) znalezienie kwatery u kogoś w domu, w pensjonacie, w hotelu graniczy z cudem. Żeby coś wynająć, poszukiwania należy zacząć ROK wcześniej, tuż po ogłoszeniu terminu następnego zlotu. Kostrzyn żyje Przystankiem – nie liczcie na tanie noclegi pod dachem.
2) pole namiotowe na terenie przystanku: najtaniej (za darmo), najbrudniej (kurz, pył, kłopot z wodą), najgłośniej (niezależnie od miejsca). I najbardziej klimatycznie. Mieszkacie w sercu cyklonu, w centrum wydarzeń, dosłownie ‘czujecie’ imprezę. Jest i wioska motocyklowa (płatna, o ograniczonej pojemności), jest i lasek ‘za wiewiórem’, jest i ‘#kurwamojepole’. Główne pole rozciąga się na zboczu wzniesienia między namiotem Akademii Sztuk Przepięknych a Główną Sceną. Miejsca na namioty jest dużo.
3) prywatne pola namiotowe: mieszkam na takim od kilku lat… i jest rewelacyjnie. Właściciel pola – Krzysiek zapewnia (za niewielką opłatą) wodę, toalety, prąd, polowe prysznice, czajniki elektryczne, parking I WIELE innych atrakcji potrzebnych w tym trudnym czasie do zażycia odrobiny luksusu. A wiedzcie – na Woodzie prysznic jest luksusem. Do tego gospodarstwo Krzycha graniczy z przecudnej urody rozlewiskami Warty. Na prywatnych polach również TRZEBA rezerwować miejsca z wyprzedzeniem.
Co zabrać: DOWÓD OSOBISTY, LATARKA, komórka + ładowarka + powerbank, niepsujące się jedzenie na czarną godzinę, plecak z bezpieczną kieszenią antywłamaniową, czapka/chusta na głowę/chustka na usta, coś przeciwdeszczowego, ciepła bluza, apteczka (plastry, leki przeciw biegunce,
PIENIĄDZE + karta, kosmetyki + podstawowe środki czystości, okulary przeciwsłoneczne. Wszystko zależy od Waszej pojemności, ale powertape i sznurek – zawsze się przyda. Wygodne buty to podstawa, opoka i fundament. Nie muszę pisać (ale na wszelki wypadek napiszę), że jeżeli jedziecie pod namiot… to czegoś tu jeszcze brakuje.
Jedzenie: na terenie festiwalu i w mieście są sklepy, w sklepach kupicie wszystko według potrzeb. Na teren imprezy wniesiecie tylko plastikowe butelki. Na całym imprezowym polu namiotowym jest ZAKAZ używania ognia – ciepłe jedzenie tylko w dziesiątkach budek i kramów (macie węgiel w pastylkach?). Dobre, tanie i pożywne jedzenie zwykle u krysznowców. Zawsze bezpiecznie przetrącić można jakieś frytki – może i nie dietetycznie, ale tłusto i życiodajnie. W szeregu spożywczaków (okolice ‘grzybka’) duży wybór dań i duże kolejki – nie bójcie się jakości, tam schodzą takie ilości jedzenia, że na pewno nie ma nic starego.
Na terenie festiwalowym JEDYNYM dostępnym alkoholem jest piwo lane do plastikowych kubków. Jeżeli macie ochotę na coś innego – kupicie w mieście. Papierosy, pieczywo, woda mineralna – też zalecam kupować na mieście – co prawda na terenie imprezy jest duży sklep, ale kolejka do niego może Was zniechęcić.
Mimo, że mając jakiś grosz przy duszy nie powinniście głodować – to jednak BEZPIECZNIEJ będzie dla Waszych żołądków zrobić sobie tutaj kilkudniową dietę i jeść tyle, żeby przeżyć. I choć nie namawiam do picia alkoholu – dobra bania mocnej wódki może być zbawienna dla Waszego organizmu po woodstockowych wynalazkach kulinarnych.
UWAGI SURVIVALOWE:
- Zdarzają się upały: koniecznie zakryjcie głowę. Gdy stoicie w tłumie na koncertach może Wam poważnie przygrzać. Duże place pod scenami to odsłonięte patelnie bez grama cienia. Od rana do zmroku słońce bywa bezlitosne – pijcie dużo wody, miejcie ją w plecaku. Jeżeli pijecie piwo (w upał oczywiście najlepsze) – nie lękajcie się, wypocicie je zanim Wam się zachce sikać.
- Zdarzają się deszcze: mała peleryna w plecaku pozwoli Wam nie przemoknąć do suchej nitki. Przed deszczem, jak przed słońcem – nie schowacie się. A przemoczeni przez wiele godzin zasmarkacie się szybciej niż myślicie. Dodatkowo – na takiej pelerynie zawsze można usiąść zmniejszając ryzyko uwalenia się błotem po pachy.
- Pył i kurz: zwłaszcza w upały kurz spod setek tysięcy stóp wznosi się brunatną chmurą wysoko ponad tłum. Zakryjcie czymś usta i nos – chustką, buffem, golfem…czymkolwiek. Albo ściągnijcie koszulkę i przewiążcie ją na twarzy – półnagość na Woodzie to nic nienormalnego.
- Toalety: ToiToie stoją dumnymi rzędami – zawsze są do nich kolejki i nigdy nie ma w nich papieru. Miejcie ze sobą jakieś chusteczki higieniczne. To może (dosłownie) uratować Wam d*pę. I nigdy, PRZENIGDY nie zgadzajcie się na przejście Drogi Śmierci: mnie namówił na to mój Syn jedyny – żeby było szybciej przeszliśmy na skróty długą alejką bezpośrednio ZA rzędem ToiToi. Oddech skończył mi się w połowie drogi, potem już stopniowo ciemniało w oczach. Jak mawiał klasyk: nie idźcie tą drogą.
- Zimno: nawet jeśli w dzień było gorąco – w nocy robi się chłodno lub dotkliwie chłodno. Tym bardziej, że jesteście rozgrzani i spoceni po całym dniu. Koncerty trwają do 2-3-4tej w nocy, sam Woodstock nie śpi nigdy. Miejcie jakąś bluzę, żeby resztę festiwalu też zaliczyć w dobrej kondycji.
- Nie bójcie się ludzi: może i są dziwni, może nie do końca trzeźwi. Na pewno spoceni i niezbyt higieniczni. Nie bójcie się poprosić o pomoc. Jakąkolwiek pomoc. Prosząc o cokolwiek NA PEWNO uzyskacie życzliwą pomoc w miarę możliwości proszonego. To macie jak w banku – taki klimat. Bezwzględnie stosujcie się do reguł festiwalu – nie pchajcie się z piwem pod scenę i nie dyskutujcie z ochroną. Jeżeli ktoś upadnie – podnieście go. Ktoś leży i czujecie z tego powodu dyskomfort lub zaniepokojenie – wezwijcie Patrol: możecie uratować czyjeś zdrowie lub nawet życie. Jeżeli ktoś mówi, że zbiera na piwo – dajcie mu złotówkę, bo on naprawdę zbiera na piwo. Nikt tu nie będzie Wam ściemniał, że zbiera na bilet do domu albo że zgubił portfel. I w drugą stronę: potrzebujecie ognia, wody, proszku od bólu głowy czy chińskiej zupki – walcie do sąsiadów.
- Kradzieże: nie zabierajcie niczego, co balibyście się stracić. Kluczyki do samochodu, pieniądze, dokumenty – zawsze miejcie przy sobie bezpiecznie zamknięte. Jeżeli nie macie kurzo/wodo/wstrząso odpornego telefonu – przełóżcie kartę do jakiegoś starego grata, a najlepiej kupcie tanią kartę z tymczasowym numerem. Będziecie w półmilionowym i anonimowym tłumie – zawsze znajdzie się ktoś łasy na Wasze dobra.
- Bezpieczeństwo: liczby co roku są podobne, więc niech za przykład skali posłuży ostatnia edycja festiwalu – według policyjnych statystyk z roku 2018go, w ciągu czterech dni popełnionych zostało 213 przestępstw. W tej liczbie takie zbrodnie jak: 1 lot dronem wbrew zakazowi, 50 kradzieży i 1 udział w bójce. CZTERY dni, PÓŁ MILIONA ludzi. Dwukrotnie więcej zdarzeń jest zwykle podczas sylwestra na krakowskim rynku. Nie ma co się rozpisywać: JEST BEZPIECZNIE. Ani Wam, ani Waszym dzieciom nic się nie stanie.
- Zegarek: imprezy startują zgodnie z harmonogramem. Wielki szacunek dla organizatorów – przy takiej ilości koncertów i spotkań udaje się jakimś logistycznym cudem trzymać to wszystko w ryzach. Na pewno pomocna jest festiwalowa aplikacja – w niej wybierzecie interesujące Was wydarzenia. Ale podkreślam – logistyka na najwyższym poziomie, światowa ekstraklasa.
Festiwal w Kostrzynie jest bezpieczny. Jeżeli macie w swoim ciele choć odrobinę rock’n’rollowej krwi – będziecie bawić się wspaniale.
Jeżeli Wasze dzieci proszą o pozwolenie wyjazdu – możecie śmiało je tam puścić. Nikt im nie zwichnie psychiki, nikt ich nie pobije, nikt ich nie uszkodzi. Wrócą brudne, śmierdzące, ale SZCZĘŚLIWE. Może i będą skacowane – nie bądźmy hipokrytami: młodzież pija alkohol.
Przyjaźnie i znajomości zawarte na tym festiwalu są szczere, bo niewymuszone.
Organizatorzy nazywają Przystanek Woodstock (Pol’and’Rock Festival) Najpiękniejszym Festiwalem Świata. I zaprawdę powiadam Wam: coś w tym jest.
Podsumuję moje Woodstocki fragmentem piosenki:
Back to the primitive
Fuck all your politics
We got our life to live
The way we want to be
Back to the primitive
Fuck all your bullshit
We’re back to set it free
Confronting the negative
(Max Cavalera)
Zapraszamy do pytań i dyskusji 🙂
dwojezplecakiem