(04) CZARNOGÓRA – Zatoka Kotorska

PRZED WYJAZDEMwybraliśmy Montenegro z ciekawości. Jako odmianę od Chorwacji. Miało być inaczej, taniej, bardziej egzotycznie i mniej turystycznie. Czy było? 

PO POWROCIE: Bałkany to stan umysłu. Kiedy oglądacie filmy Kusturicy, otrzymujecie namiastkę tego szaleństwa. A w Czarnogórze… no cóż… wszystko jest BARDZIEJ i MOCNIEJ. 

Słowem wstępu: lubimy Bałkany jako takie. Lubimy ten luz – całkowicie inny od śródziemnomorskiego przeżywania życia przez Greków, Włochów czy Hiszpanów. Pierwsze skojarzenie ze słowem Bałkany to oczywiście Chorwacja, jej wyspy i plaże. Drugie skojarzenie wszystkich czterdziestolatków – wojna i podział na nowe, niepodległe państwa. A wśród tych państw – istniejąca oficjalnie od 2006go roku Czarnogóra. Państwo niemające jeszcze piętnastu lat a mające miasta z tysiącletnimi zabytkami. Państwo nie zrujnowane przewalającą się tam wojną a mocno dotknięte trzęsieniem ziemi. Kraj, w którym rzymskie obeliski sąsiadują bezpośrednio z pomnikami chwały Jugosławii i osiedlami z wielkiej płyty. Miasta, w których przy rynkach wyłożonych bizantyjskimi mozaikami stoją domy z pustaka a za ogrodzeniem ekskluzywnych hoteli z basenami straszą hotele niedobudowane i porzucone. Gdzie można jednym naciśnięciem spustu migawki zrobić zdjęcie będące gotową pocztówką, ale wystarczy przesunąć obiektyw o centymetr by sfotografować rozwleczone śmietnisko i porzucone graty samochodów. I nie ma piaszczystych plaż ale o tym niżej. 

 

JAK SIĘ TAM DOSTAĆ: możecie lecieć samolotem do Kotoru i dalej radzić sobie z transportem publicznym lub wynajętym samochodem – ale pierwszy nie jest rzetelny ani wygodny, drugi nie jest tani. 

My pojechaliśmy własnym samochodem. Zależało nam na mobilności, bo punktów MUST SEE na liście wypisaliśmy sporo. Na dodatek jechaliśmy z dwiema nastolatkami – ich marudzenia w zderzeniu z czarnogórskim transportem nikt by nie wytrzymał.  

Z Krakowa nad Zatokę Kotorską mieliśmy do zrobienia około 1400km. Wybraliśmy drogę przez Słowację (najsłabszy i najwolniejszy odcinek) i Budapeszt – nocowaliśmy u znajomych w Siofoku nad Balatonem. Nad Balatonem można z łatwością znaleźć tani nocleg tranzytowy. Potem wzdłuż Balatonu, dalej przez Jajce (MUST SEE), Mostar (MUST SEE – my zaliczyliśmy w drodze powrotnej) i do miasteczka Risan. Przejazd przez Bośnię i Hercegowinę jest spektakularny – przepiękne widoki generują dodatkowe postoje. 

 

SPAKUJCIE PASZPORT. A przynajmniej paszport kierowcy. Dowody osobiste obowiązkowe. 

 

GDZIE MIESZKAĆ: na pewno nad wodą – po to tu przyjechaliśmy. Jeżeli nad wodą – to albo Jezioro Szkoderskie (tam nie dotarliśmy) albo Zatoka Kotorska. Jako baza wypadowo – wypoczynkowa zatoka jest naszym zdaniem lepsza. Nasz wybór padł na miejscowość Risan. Sama historia wyboru miejscowości już dała nam przedsmak czarnogórskiego klimatu: przypadkiem trafiłem w necie na Polaka, który ma dom w Risanie i go wynajmuje turystom. Popisałem z Nim, ale okazało się, że w wybranym przez nas terminie ma pełne obłożenie. Dał nam namiar na swoją sąsiadkę. Napisałem do sąsiadki z zapytaniem, ale odpowiedzi nie otrzymałem. Pani Sąsiadka ma stronę www – ale na stronie nic nie działa. Że ja lubię drobne przeszkody – poprosiłem Pana Polaka o pośrednictwo i mediację. Już po trzech dniach tego głuchego telefonu mieliśmy zrobioną przedpłatę i zarezerwowany pobyt. O naszej gospodyni będzie trochę niżej, bo postać godna utrwalenia. 

Risan: małe, pamiętające czasy Rzymu miasteczko z kilkoma plażami, kilkoma knajpkami, kilkoma sklepikami. I TARGIEM. Targ jest istotny i opiszę go w akapicie o jedzeniu i zakupach. Samo miasto wbite pomiędzy strome zbocza wysokich gór a niesamowity widok na zatokę. My mieliśmy wynajęte dwupokojowe mieszkanie z kuchnią, łazienką i tarasem na piętrze domu. Za 13ście noclegów zapłaciliśmy około 1500zł na cztery osoby. Dobra baza noclegowa. 

Perast: podobnie jak Risan – spokojnie, sennie, nuda, plaża, słońce, cisza + przepiękny zachód Słońca. Populacja (uwaga!) – 551 mieszkańców. Widzicie skalę? Jak się domyślacie – mała baza noclegowa. 

 

Kotor: turystyczna stolica Czarnogóry. Dużo zabytków, dużo zwiedzania, duże ceny, dużo ludzi. Duża baza noclegowa. MUST SEE – będzie opisany oddzielnie. 

 

Herceg Novi: podobnie jak Kotor – miasto rewelacyjne do zwiedzania, niekoniecznie do mieszkania. Zresztą, jeżeli macie samochód – lepiej tu przyjeżdżać na plażę (piaszczysta!) bo odległości wokół zatoki nie są duże a jeździ się dobrze. 

 

Budva: miasto poza Zatoka Kotorską. Bardzo turystyczne, z deptakami, kebabami, plażami (część sztucznie usypana). Dużo ludzi, dużo noclegów w cenach odpowiednio turystycznych. Ale jeśli znudzi Wam się bałkańska kuchnia – na pizzę i hamburgera właśnie do Budvy. 

 

PLAŻE: piaszczystych plaż BRAK. No, prawie brak. To nie Chorwacja z połaciami drobnego piasku – w Czarnogórze większość plaż jest albo usypana sztucznie, albo za plażę robią wybetonowane pomosty wpuszczone w wodę. W wielu miejscach można znaleźć dzikie skrawki wybrzeża bez krzaków i plażować tam – prowadzą do nich liczne wydeptane ścieżki wprost z drogi. Pływanie jest przyjemne, woda ciepła i bez fal. Tam, gdzie piasek – tam większy tłok. 

 

POGODA: południe Europy – jest ciepło. W szczycie sezonu, w miesiącach wakacyjnych – naprawdę potrafi być gorąco. 30ści stopni to nic nadzwyczajnego, a przy bezchmurnym niebie słońce smaży bez litości.  Jesteście nad zatoką osłoniętą górami – gorące powietrze stoi. Jeżeli macie pod opieką dzieci, zanim wbiegną do wody się schłodzić – sprawdźcie dno: choć zwykle przy brzegu jest płytko, potrafi nagle zrobić się głęboko. No i jeżowce – wody zatoki pełne są żyjątek, dobrze mieć ochronę na stopach: buty do pływania, albo chociaż normalne tenisówki. 

CENY ŻYCIA: w sklepach ceny zbliżone do polskich. Płacimy oczywiście w euro. W dużych miastach turystycznych oczywiście drożej. W Kotorze i Budvie – znacznie drożej. Kotor i Budva są nastawione na łupanie bogatych Rosjan, którzy tu chętnie przyjeżdżają, a część nawet mieszka wakacyjnie lub na stałe. W restauracjach za pizzę odliczcie sobie 8-10 a nawet 14€. Za rybę (sztukę do smażenia wybiera się wśród prezentowanych przez kelnera) 15-20€. W Herceg Novi jest nieco taniej, ale wciąż turystycznie. 

W sklepach jest o tyle dziwnie, że nikt nie przejmuje się półkową ceną: jeżeli macie do zapłacenia 5.60€ i podacie w kasie 6€ – nie liczcie na resztę (chyba że się upomnicie). I w drugą stronę – jeżeli na wydruku stoi 7.30€ a dacie 7€ – kasjerka machnie ręką. 

Ale kto kupowałby w sklepach, jeżeli istnieją TARGI. Wyjście i zakupy na targu to przygoda, którą trzeba zaliczyć i powtarzać jak najczęściej. Obłędnie smaczne sery (krowie, owcze i mieszane) w różnych kolorach i różnej twardości. Rewelacyjne owoce. Oliwki w różnych kolorach, wielkościach, saute i z rozmaitymi dodatkami. Domowe wypieki, domowa chałwa. Chleby na zakwasie.  

I BIMBER. Celowo nie piszę: Rakija. Rakija jest lokalnym trunkiem na całych Bałkanach i oczywiście można ją kupić wszędzie, na każdym targu. Trzeba tylko ustalić ze sprzedawcą z czego była robiona i skosztować. Ale dopiero PREPECENICA – czyli bimber kilkukrotnie destylowany, często o mocy 60+ powie Wam prawdę, czy pasujecie do tego kraju twardych ludzi. Każdy sprzedający Was poczęstuje z zakrętki przed zakupem. I tu porada od naszej gospodyni: jeżeli sprzedający naleje Wam do zakrętki i poda, lub (uchowaj Boże) ma już wcześniej napełnioną zakrętkę, która podaje Wam do degustacji – absolutnie nie pijcie: to chrzczona wóda pędzona na ‘cholerawieczym’ dla turysty. Tylko jeżeli sprzedawca najpierw naleje sobie, wypije i potem naleje Wam – możecie pić i śmiało kupować. Tako rzecze Snieżana: nasza gospodyni, wieloletnia nauczycielka, która zna wszystkich w okolicy, herszt-baba, której nikt nie podskoczy, nasz lokalny skarb, nasz targowy nauczyciel, nasz tropiciel najlepszych serów. 

Dodam jeszcze, że oliwek nie kupicie tyle, ile chcecie. Kupicie tyle, ile według uznania nasypie się do foliowego woreczka sprzedawcy za Wasze marne 2€. I zawsze nasypie się naprawdę hojnie. Na targu takie ceny cząstkowe, jak 2,5€ czy 4,70€ NIE ISTNIEJĄ. Wszystkiego można przed zakupem skosztować. 

Butelka 0,7l bimberku: 5-7€

Duży, cały, okrągły ser typu bundz: 4€ 

Arbuz duży, dojrzały naturalnie bez chemii: 2€

Mieszanka oliwek (saute + czosnek + na ostro) w ilości 1 reklamówka: 3€ 

uwaga: GRZEJE SŁOŃCE. Choć targi zwykle są zacienione – jeśli przeprowadzicie zbyt wiele degustacji alkoholu OPIJECIE SIĘ niemiłosiernie – ostrzegam! 

 

LUDZIE: mieszkańcy Czarnogóry zasługują na oddzielny akapit. Czarnogórcy to górale – i jak wszyscy górale świata: twardzi, uparci, z dużym poczuciem lokalnego patriotyzmu. Jeżeli ich zaakceptujecie – będą i do pitki i do bitki, do tańca i różańca. Jeżeli potraktujecie ich jak wsioków z zadupia – nie polubicie się. Nasza gospodyni Snieżana lubiła do nas przyjść wieczorem z butelką i kawałem sera, łamaną angielszczyzną przeplataną rosyjskim i niemieckim pogadać o życiu. To nasze 120kg kobity w trwałej ondulacji postawiła któregoś wieczoru na ogniu w ogrodzie wielki gar i ugotowała na maśle i winie najlepsze mule jakie kiedykolwiek jedliśmy. Wśród tematów naszych pogaduszek wspieranych gestykulowaniem był tylko jeden temat tabu: wojna. Ale i on pękł któregoś wieczora.  

Temat wojny Snieżana podsumowała krótko: przychodzili do nas na zmianę, raz z jednej strony, raz z drugiej i zabierali naszych chłopów na wojnę. Ale to my przecież byliśmy u siebie, nikt nam nie będzie mówił za kogo mamy się bić. Wieczorem chłopów zabierali do wojska, rano chłopy wracali pilnować swojego. Te góry i ta bieda wokół to wszystko co mamy. 

Jeszcze jedną cechę mają Czarnogórcy wspólną z Polakami: nie lubią Rosjan. O ile Polacy mają swoje powody historyczne, o tyle w Montenegro dochodzi niechęć z powodu wykupowania przez bogatych Rosjan ziemi i majątku Czarnogóry. 

Chrześcijanie i muzułmanie żyją obok siebie w zgodzie i harmonii. A jeżeli zepsuje się Wam samochód, będziecie potrzebować pomocy lub złapać stopa – pierwszy zatrzyma się właśnie muzułmanin: tak nakazuje mu wiara. 

 

ZWIEDZANIE: co zobaczyć, co odpuścić 

Risan i Perastjeżeli liczycie tu na zabytki – zapomnijcie. No niby jest w Risanie kryta hala ze starożytnymi mozaikami i jakieś ślady wykopalisk. Ale trzeba być prawdziwym fanem archeologii, żeby poświęcić na to czas i 4€. A jest to miasto, które za czasów rzymskich było najliczniejszym miastem w regionie, mieszkało w nim około 10tyś ludzi. Perascie do zwiedzania nie ma nic. Obie mieściny legły w gruzach podczas trzęsienia ziemi w 1979tym roku i to widać. Nie zmienia to faktu, że spacerując po Risanie chodzicie po tysiącletnich kamieniach dość misternie poukładanych i wydeptanych na połysk. Najlepiej widać to po zmroku. Risanie jest ciekawy, wielonarodowy i wielowyznaniowy cmentarz, malutka knajpka, w której można spotkać sączącego piwo popa z pobliskiej cerkwi w pełnym rynsztunku obrzędowym. Jest turystyczne nadbrzeże. I to właściwie wszystko. Oczywiście najpełniej miasto żyje wieczorem, gdy robi się znośnie ciepło. W dzień wszyscy gromadzą się albo na plaży miejskiej (chociaż plaża to słowne nadużycie), ale my polecamy dziką plażę przy wyjeździe z Risanu (za zakrętem, w stronę Perastu) – dużo przyjemniejsza. 

Perast: nad całą rozciągającą się wzdłuż drogi mieściną króluje biała kościelna wieża. U jej stóp kilka sklepów i knajpek. Po drugiej stronie drogi kilka metrów wylanego betonu służące za plażę, przy czym parking przy plaży jest znacznie, znacznie większy niż sama plaża. Całe miasteczko spacerem da się ogarnąć w pół godziny, przy czym warto wejść jak najwyżej – ładny widok na zatokę. Zaletą Perastu jest to, że jest mniej zatłoczony niż maleńki Risan. Przypominam – populacja (wg Wiki) 551! 

 

Kotor:  MUST SEE – dwa tysiące lat budowy, najazdów, rujnowania, odbudowy, zmiany władców, stawiania twierdzy i jej burzenia. Barok, renesans, gotyk i styl romański. Trudno wyliczyć zabytki w mieście, które w całości jest zabytkiem – począwszy od imponujących murów, po wznoszące się na Samotnym Wzgórzu ruiny. W Kotorze nie ma czegoś takiego jak starówka – tu wszystko jest starówką: od Katedry Tryfona po Cerkiew Św Łukasza, od Bramy Południowej (IXw) przez Bramę Morską (XVw) po Brame Północną (XVIw). I na dodatek Kotor jest po prostu piękny. Spędzicie tu dużo czasu – warto. Koniecznie wejdźcie na wzgórze nad miastem – widoki niezapomniane.  

Jeżeli Wam dokuczy upał – w wąskich uliczkach schowacie się w cieniu. Jeżeli udacie się na obiad – szukajcie restauracji ze zwilżaczami powietrza – czynią cuda. 

Kotor jest centrum turystycznym: jest drogi. Drogi, jak na ceny czarnogórskie, bo w Dubrowniku przymiotnik ‘drogi’ podrożał jeszcze bardziej. Ale o tym dalej. 

 

BUDVAmega-komercyjne miasto poza Zatoką Kotorską, 22km na wschód od Kotoru. Ładna, malutka starówka (Stari Grad), piękna piaszczysta, długa plaża, wszechobecny widok na wyspę Sveti Nikola. Zatłoczona turystami, z deptakiem upstrzonym kramami z chińskimi pamiątkami, kebaby, pizze całe i na kawałki. Po sennym Risanie – hałas i tłum ludzi. 

Choć sam Stari Grad jest uroczy, to do Budvy przyjechalismy w jednym celu: zobaczyć Świętego Stefana. 

Półwysep Sveti Stefan wbija się w wodę kilka kilometrów na wschód od centrum miasta. Najlepiej zobaczyć go z wody – więc  w porcie pod starówką wynajęliśmy łajbę i popłynęliśmy na dwugodzinną wycieczkę. Święty Stefan jest małą skalistą wysepką połączoną z lądem sztucznie usypaną, wąską groblą. Na wyspie aktualnie znajduje się ekskluzywny hotel. 

Cała Budva z pokładu łodzi i z perspektywy morza wygląda znacznie lepiej, niż z lądu. 

 

Herceg Novi: MUST SEE – miasto portowe Zatoki Kotorskiej od strony Chorwacji. Założone w XIVw, już w wieku XV zostało przejęte przez Turków. Wtedy stało się przystanią korsarzy, piratów, punktem handlu niewolnikami i gorącym ziemniakiem przechodzącym z rąk do rąk. I każdy kto podbił miasto stawiał jakiś swój kawałek fortecy. Kolejne po Kotorze miasto z mieszanką architektury. Jest i twierdza Kanli Kula, aż trzy (wszystkie główne) place na starym mieście, kilka kościołów i cerkwi. O losach miasta niech świadczą losy twierdzy Spanjola: po podbiciu miasta wybudowali ją Hiszpanie (stąd nazwa) ale zrównali z ziemia Turcy i na miejsce Spanjoli postawili swoją wizję zamku obronnego. Stoi więc turecki zamek o nazwie Spanjola 

Uroku Herceg Novi dodają wszędobylskie drzewa, palmy, kwiaty i ozdobne krzewy. Dodatkową atrakcją są rejsy: mnóstwo małych i większych łódek do wynajęcia. Warto popłynąć na niewielką wysepkę graniczną z umocnieniami wojskowymi: kiedyś broniła wejścia do zatoki. Warto popłynąć do wykutych w skale doków dla łodzi podwodnych. Rejsy nie są drogie i warte zaliczenia. W Herceg Novi, trochę poniżej Placu Mico Pavlovica możecie znaleźć świetny street-food: duża opieczona buła wypchana siekanym, grillowanym mięsem (pljeskavica) albo cienkimi kiełbaskami (cevapcicii dopełniona płatami grillowanej papryki, słodkiej cebuli i kaparami. Pycha.

W odróżnieniu od skoncentrowanego za murami KotoruHerceg Novi jest dość rozległy. My zaliczyliśmy go na dwa razy: raz spacerując po mieście, drugi raz z rejsem motorówką. I byliśmy blisko trzeciego razu: mieliśmy plan na postój wieczorny w drodze z Dubrownika, ale… 

 

DUBROVNIK: to oczywiście już nie Czarnogóra, ale mając z Herceg Novi niespełna 50km do tej perły Adriatyku (z Risanu 75km)  grzech nie odwiedzić. Dojazd jest dobry i szybki. Docieramy więc na miejsce i …

Po tygodniu jeżdżenia brzegami Boki Kotorskiej, po zaliczeniu jej turystycznych miejsc, po zatłoczonej Budvie… w Dubrovniku poznaliśmy na nowo znaczenie słów ‘tłum’ i ‘drogo’. Rzeka ludzi płynąca we wszystkie strony. Znalezienie miejsca parkingowego graniczy z cudem, znalezienie darmowego parkingu to mission impossible. Kolejka do parkomatów, kolejka do toalet, kolejka do kas, kolejka do wejścia na mury, kolejka do każdej fontanny. Dubrovnik słynie między innymi z wypolerowanej milionami stóp posadzki głównej arterii miasta – nic z tego: nie zobaczycie jej w pełnej krasie – rzeka ludzi. 

Nie zrozumcie mnie źle: Dubrovnik jest piękny. Jest imponujący nagromadzeniem zabytków, murami, architekturą i całą bryłą miasta. Ma wspaniałe nabrzeże portowe i oferuje wspaniałe widoki. O ile nie zasłaniają ich ludzie. Bo ludzi w takim nagromadzeniu możecie spotkać chyba tylko na Moście Karola w Pradze. I każda atrakcja, każde zwiedzanie jest oddzielnie płatne. Po zakupie wody czy lodów (żar lał się z nieba) mieliśmy wrażenie, że tylko dzisiejszy utarg miejskich handlarzy pozwoli zbudować duplikat miasta gdzieś obok. Po kilku godzinach mieliśmy już naprawdę dość i tęskniliśmy za ‘naszym’ Herceg Novi i Kotorem. Czy Dubrovnik jest wart zobaczenia – dla fanów (a właściwie fanatyków) architektury bałkańskiej na pewno. Czy zwiedzanie jest komfortowe – nie. Po kilku godzinach chcieliśmy już tylko do Risan, na wieczorną plażę. 

 

Park Narodowy Lovcen: jeżeli znudzą Wam się miasta, zatoka już nie wystarczy i zapragniecie przestrzeni – ruszajcie do Parku Lovcen. Droga zaczyna się w Kotorze i pnie się ostro w górę. Popatrzcie na zdjęcie z mapsów – to naprawdę tak wygląda: jeżeli macie problemy z zakrętami i wysokością: zażyjcie 'aviomarin’. Widok na zatokę z góry jest olśniewający. Wiem, że tego sformułowania użyłem już kilka razy – ale na każdym z kilku punktów widokowych będziecie zatrzymywać się i robić zdjęcia. Aż po samo Mauzolemum Niegosza. MUST SEE. 

 

Jeżeli nie odwiedziliście Mostaru w drodze nad zatokę – koniecznie zróbcie to w drodze powrotnej. Chociaż można wracać krócej przez Sarajewo, Mostar wart jest nadłożenia drogi.  My zaplanowaliśmy sobie trasę tak, że DO Risan zaliczyliśmy Jajce, w drodze powrotnej zaś – Mostar. 

Mostar: nieoficjalna stolica Hercegowiny jako wielokulturowe miasto graniczne był świadkiem ciężkich, bratobójczych walk w okresie 1992 – 1994. Duża część miasta legła w gruzach a ślady ostrzału wciąż są wszechobecne. Pamiątki z wielkokalibrowych łusek czy wazony z pocisków moździerzowych to atrakcje dla turystów dostępne na targowisku. Do dziś miasto jest podzielone na dwie części: chorwacką po jednej stronie mostu i bośniacką (muzułmańską) po drugiej stronie. Sam most jest odbudowaną po wojnie wizytówką miasta. Po obu stronach dawnego konfliktu znajdziecie dobre jedzenie – szansa na smaczny posiłek w drodze, Mostar – MUST SEE. 

 

 

Wracamy do domu. 

 

Czarnogóra nas zachwyciła, ale był to zachwyt inny niż sąsiednia Chorwacja, Grecja czy południowe Włochy. Był to raczej zachwyt pomieszany z pełnym niedowierzania WTF. Brud i śmieci kontrastujące z zabytkami najwyższej klasy. Handel wymienny między sprzedawcami na targu. Tysiącletnie domy pokryte papą. Trzydziestoletnie  Yugo zaparkowane obok nowiutkiego Bentleya. Pizza z cevapcici i kalmary z keczupem. 

 

Kościół, meczet i cerkiew obok siebie. Kocioł kultur. Mieszanka architektury. Nadmorscy górale. 

Taka jest właśnie cała Czarnogóra. 

 

3 komentarze do “(04) CZARNOGÓRA – Zatoka Kotorska”

    1. 1) trochę dookoła, ale: (http://www.risan-czarnogora.com/cennik.php) przewiń na koniec strony i tam masz namiary na Snieżanę
      albo
      2) tuss2000@t-com.me – mail Snieżany, na który Snieżana raczej nie odpowie (raczej odpowiada któreś z jej dzieci)
      albo
      3) najprościej, namiary na jej pensjonat, podejdż+zapytaj (Apartments Cuckovic, Risan, https://www.google.pl/maps/place/Apartments+Montenegro+Risan+SCuckovic/@42.5142355,18.6969875,283m/data=!3m1!1e3!4m18!1m9!3m8!1s0x134c366452248e51:0xb9a82489a6772e5d!2sApartments+Montenegro+Risan+%C4%8Cu%C4%8Dkovi%C4%87!5m2!4m1!1i2!8m2!3d42.514626!4d18.694954!3m7!1s0x134c3664503dd149:0xdd0808eface01207!5m2!4m1!1i2!8m2!3d42.514516!4d18.6971211)

      link powinien zadziałac 🙂

      pozdrawiamy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *