Arabela na útěku (Ucieczka Arabeli):
Horice. Siedzisz sobie na gzymsie dachu garażu. Łyk dobrego, zimnego, czeskiego piwa. Słońce miło przygrzewa. Majtasz w leniwym znudzeniu nogami. Sielanka. Nic się nie dzieje.
Na pobliskim słupie szczekaczka megafonu zaczyna odliczać: tri, dwa, jedno, nula…START! Wciąż nic się nie dzieje. Pociągasz jeszcze jeden łyk i poprawiasz na rozgrzanej głowie czapkę. Naprzeciw, po drugiej stronie ulicy wszystkie okna domów wypełniają się twarzami. Na dole, przy jezdni, koczujący w równym Twojemu rozleniwieniu ludzie zaczynają przygotowywać komórki, kamery i aparaty.
Gdzieś z oddali, z lasu dochodzi niski pomruk. Burza? Grzmot?
Pomruk narasta. Wciąż bliżej i głośniej. Fundamenty garażu zaczynają delikatnie wibrować. Z lasu, sprzed ginącego między drzewami zakrętu dochodzi już nie niskie mruczenie, tylko potężniejący z każdą sekundą hałas.
Nagle otwarta przestrzeń eksploduje rykiem. Las wypluwa w tempie serii z kałasznikowa jeden za drugim, kolorowe motocykle. Tuż pod Twoim stanowiskiem kierowcy przechodzą z lewego złożenia w prawe, by sekundę, może dwie później wyprostować sprzęt i na długiej prostej odkręcić manetkę gazu do oporu. Gwałtownemu dodaniu gazu towarzyszy odgłos przypominający startujący samolot. Z wydechów pluje żywy, ledwo widoczny w słońcu ogień. Jeden, drugi, trzeci i czwarty razem, sekunda ciszy i kolejna grupa pościgowa rozpętuje kakofonię o mocy bombardowania. Przypominasz sobie wszystkie wiadomości o efekcie Dopplera. Przejazd motocykli trwa zaledwie kilka sekund. Wiesz, że teraz jadą przez miasto w dole, że zaraz dojadą znowu do Ciebie na kolejnym okrążeniu. Może tym razem zdążysz zrobić zdjęcie. W końcu będzie jeszcze kilka szans…
Jak pan Majer našel zvoneček (Majer znajduje czarodziejski dzwoneczek):
300 ZGH, 300 Zatacek Gustava Havla w czeskim mieście Horice. Co to właściwie takiego i dlaczego warto taką imprezę zaliczyć. Dlaczego warto nawet tym, których motocykle nie bardzo interesują?
Po kolei: 300ZGH to wyścig motocyklowy, a w zasadzie seria wyścigów motocyklowych, w różnych kategoriach silnikowych. Nie będę opisywał szczegółowych reguł, bo to nie one są głównym bohaterem. Sam wyścig odbywa się co roku już od lat kilkudziesięciu. Trasa o długości trochę ponad pięciu kilometrów jest zakręcona 26ść razy. Jedenaście razy w lewo i piętnaście razy w prawo. Łącznie dwadzieścia sześć zakrętów przy zmianie wysokości o 90siąt metrów. Pierwotnie zawodnicy jeździli 12 rund, 12×26=312, ergo: 300 zakrętów. Horice to niewielkie miasteczko, około 20km na północ od Hradec Kralove, 160km na południe od Wrocławia, 50siąt km od przejścia granicznego z Polską i 60siąt km od Skalnego Miasta w Adrspach. Tyle szczegółów, sztywnych danych i nudów. Bo przede wszystkim…
300 ZGH to kolorowy, dwudniowy, małomiasteczkowy festyn. Impreza rodzinna na świeżym powietrzu. Z grillami, balonikami, atrakcjami, pysznym piwem, watą cukrową i WSPANIAŁĄ atmosferą niczym nieskrępowanego, czeskiego luzu. Zanim opiszę wyścig z całą jego wyjątkowością, najpierw rys filozoficzno-historyczny.
Pohádky jdou do sběru (Bajki wędrują do lamusa):
Czechy to kraj, w którym prywatyzacja i dekomunizacja przebiegła nieco inaczej niż w Polsce. Teraz Czesi żyją skromniej niż my, zarabiają mniej, ceny mają niższe, ale też bardziej są u siebie i więcej z tego co zarobią – zarabiają dla nich samych. A od niedawna mają wyższe PKB, niższy deficyt i mniejszy dług publiczny. Wyobraźcie sobie krzyżówkę Polaka z Grekiem, przy czym Polak miał ojca Kanadyjczyka, a grecka matka z całym jej śródziemnomorskim podejściem do rzeczywistości wychowała się na kanaryjskich wyspach (trochę hiszpańskich, trochę nie).
W skrócie – Czesi mają „Vyjebano” (patrz – zdjęcie jako dowód dozwolonego cytatu bez przekraczania norm etycznych).
Czesi są narodem ciężko pracującym, ale nie przepracowującym się. Zarabiającym, ale nie chciwym. Czesi rozumieją, że normy i przepisy mają służyć ludziom, a nie odwrotnie. Wiedzą doskonale, że piwo w upalny dzień jest napojem bogów, a wino nie może być ani ziołowe, ani słodkie. Zegarki służą im nie do generowania pośpiechu w życiu, tylko do ustalenia mniej/więcej, o której spotkają się przy kuflu i knedlikach ze znajomymi, z którymi omówią wszystkie istotne wiadomości i aktualności, rozbierając je na czynniki pierwsze, dyskutując głośno i zaciekle do północy. O północy rozejdą się TRZEŹWI do domów, bo rano trzeba pójść do pracy.
Tylko Czesi mogli wymyślić i zorganizować wyścig taki, jak 300ZGH.
Rumburakova velká šance (Wielka szansa Rumburaka):
Jak to wygląda w praktyce: wyścig odbywa się w sobotę i w niedzielę. W sobotę są jazdy treningowe i kwalifikacje, w niedzielę jest już tylko wyścig. I impreza sobotnia, i niedzielna odbywa się według harmonogramu czasowego, którego i tak nikt się nie trzyma. Ale najlepsze jest to, że a nie są to wyścigi torowe, tylko DROGOWE. Drogowe, znaczy: zawodnicy jadą przez miasto, po 'normalnych’ ulicach, mijają supermarket, rynek, przydomowe garaże i budki z czeskimi serami. Prują drogą przez las, wyskakują na długą koło kościoła, z rykiem hamowania silnikiem składają się w zakręt 90stopni pod normalnymi, mieszkalnymi blokami z wielkiej płyty. I przelatują z hukiem metr, dwa, czasem trzy od licznych widzów. A widzowie przybywają z całej Europy.
Gdy pierwszy raz przyjedziesz Drogi Czytelniku do Horic, zobaczysz setki ludzi snujących się grupkami, przepychających się między drogowymi pachołkami, stosami worków amortyzujących na zakrętach, porozstawianymi grillami, budkami z piwem, namiotami z jedzeniem. Zobaczysz nieskażoną atmosferą wyścigowej adrenaliny rodzinną imprezę, na której starzy, młodzi, dzieci w wózkach, panowie w drelichach roboczych i panie w biurowych garsonkach mijają się w wąskich uliczkach, z uśmiechem pozdrawiając się głośnym AHOJ.
Pierwsza myśl: gdzie wyścig? Może się spóźniłem? Może już po? A może za tydzień?
Nagle głośnik po czesku prosi o opuszczenie ulic i wejście za barierki. Barierki, które cały czas sobie stały, ale służyły jako wieszaki na plecaki/ciuchy/stojaki na piwo. I w ciągu kilku minut cały ten kolorowy tłum posłusznie znika z ulic. Ludzie siadają na trawnikach, krawężnikach, wędkarskich krzesełkach. Przejeżdża samochód pilota, za nim motocykl kontrolny. Zaczyna się.
Motocykle mijają Cię pędząc z prędkością znacznie przekraczającą prędkości bezpieczne na obszarze zabudowanym i w odległości tak małej, że czujesz zawirowania powietrza. Trwa to sekundy, a wrażenie mocy jeszcze długo unosi się w chmurze spalin. Holly Dżizas! Sacrebleu! A to dopiero rozgrzewka i trening!
Po kilku przejazdach tor zostaje otwarty i festynowy obrazek wraca, jak gdyby nic w międzyczasie się nie wydarzyło.
I tak kilka razy.
Dodatkową atrakcją soboty jest to, że po zakończeniu jazd przez zawodników organizatorzy otwierają trasę dla cywili – można objechać ją na własnym motocyklu i spróbować swoich sił. Z jednym zastrzeżeniem – trzeba mocno uważać na łażących pieszych, bo w tej chwili trasa wyścigu jest z powrotem zwykłą drogą publiczną. Ale dopiero taki przejazd daje prawdziwy obraz trudności tej trasy, dopiero taki przejazd pokazuje wszystkie lewe, prawe i naprzemienne winkle, z którymi jutro zawodnicy będą się mierzyć. Musicie mieć jasność: trasa jest trudna.
W dzień wyścigów dużo zależy od pogody. Jeżeli jest mokro i chłodno, zwykle dużo dłużej trawa samo przygotowanie do startu, wymiany gum i takie tam pierdoły, jak np. sprzątanie każdej, najmniejszej nawet grudki błota z ulic przez wszechobecne służby porządkowe. Bo zawodnicy – oni dają z siebie wszystko, niezależnie od temperatury. Jadą na maxa i na granicy przyczepności. Zresztą wyjazdy z winkla na jednym kole, pójście bokiem przez cały zakręt czy wyprzedzanie po zewnętrznej w szczycie zakrętu – to tutaj norma. To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. A wiecie, jak to jest, gdy hałas zatyka Wam uszy i trzeba przełknąć ślinę, żeby znowu coś usłyszeć? Kiedy przejeżdża koło Was dwadzieścia-kilka widlastych silników na pustych wydechach…. zaczynacie tęsknić za kojąca uszy kameralnością i subtelnością skocznych piosenek Cannibal Corpse. To trzeba usłyszeć, żeby zrozumieć.
I oczywiście – FESTYN. Między każdym wyścigiem: festyn.
I nikt z tubylców nie obraża się o hałas, nikt z mieszkańców nie wysyła po egzorcystę, nikt z autochtonów nie woła na pomoc antyterrorystów. Nie ma jakiejś wymyślnej i specjalnej obstawy policyjnej, nie ma szpaleru karetek w pogotowiu, nie ma zabezpieczającej brygady wojska ani korpusu sił specjalnych. Wszyscy, powtarzam: WSZYSCY są zadowoleni. Mieszkańcy machają do przechodniów i zawodników z okien swoich domów, widzowie machają i pozdrawiają zarówno zawodników jak i mieszkańców. Gdy zawodnicy zatrzymają się gdzieś na chwilę po wyścigu przy obowiązkowej rundzie honorowej – natychmiast ktoś z tłumu startuje do nich z zimnym piwem. Festyn. Festyn rodzinno-motocyklowy. Przez dwa dni Horice nie śpią.
Hrdlička zasahuje (Gołąbek przychodzi z pomocą):
Gdzie mieszkać: szukanie (NIGDY NIE UŻYWAJCIE W CZECHACH SŁOWA ‘SZUKAM’) noclegów trzeba zacząć już w zimie. Na wiosnę szansa na pensjonat, dom, hotel w Horicach jest już znikoma a ceny wywindowane. To małe miasto.
My od lat nocujemy na polu kampingowym w Milovicach u Horic. Cztery kilometry od wyścigu. Kamping prosty, ale z dobrą knajpką, sklepem spożywczym, domkami murowanymi i drewnianymi, miejscami na namioty i przyczepy. Z toaletami, sanitariatami, prysznicami. W maju może być zimno – weźcie to pod uwagę wybierając się z namiotem. Zresztą, nocleg kosztuje w przeliczeniu około 17zł od głowy, nie myśleliśmy o namiotach. Centralnym miejscem w skupisku domków jest duży, zadaszony grill. Tu toczy się życie nocne i nocne Polaków rozmowy. Z Niemcami, Czechami, Francuzami, Włochami. Piwo pomaga.
Jeżeli nie gustujecie w piwie, w Horicach jest nowo otwarta Nova Vinoteka. Tuż pod rynkiem, ulica Husova. W niej kupicie doskonałe, czeskie wino lane (sudove vino). Wino jest tanie i dobre, bo jest dobre i tanie. Zawsze przywozimy transport do domu. Godziny otwarcia niezobowiązujące, sprawdźcie w internecie.
Druga (polecana przez nas) vinoteka jest w Hradec Kralove – ulica Rybova, Vinoteka u Mazlika. U Mazlika do wyboru jeszcze owocowe destylaty, sery, przegryzki, wędliny. Wszystko, czego potrzeba do przeżycia miłego wieczoru w zacnym towarzystwie. Tak, czy inaczej – wino 45-70 koron za litr. Modry Portugal, Vetlinske Zelene czy Rynsky Ryzlink – rządzą. Słynnych w świecie czeskich piw nie muszę chyba polecać. Ale ciemnego Kozela polecę: Cerny Kozel!
Kuchnia czeska nie jest kuchnią dietetyczną. Jest tłusta i ciężka. Ale BARDZO smaczna. Jeżeli możecie – idźcie wieczorem tam, gdzie zbierają się Czesi. Bramborove haluszki (rodzaj klusek) w gęstym, mięsnym sosie na pewno Was uszczęśliwią. Zresztą, haluszki z serem albo kapustą również. Tanio, syto, dobrze. Kalorie zrzucicie spacerując po trasie wyścigu. Bo będziecie dużo chodzić. Taki rodzaj imprezy.
Jedzenie, zapasy na grilla i resztę artykułów pierwszej potrzeby kupicie w Horicach. Albo w supermarkecie przy wjeździe do miasta (tam możecie zostawić swój pojazd), albo w supermarkecie w samym centrum, przy trasie wyścigu. Sklepy są wcześnie zamykane – po godzinie 19tej możecie już być spóźnieni. Skoro wspomniałem o pojeździe: nie pchajcie się samochodem do rynku. Część ulic z wiadomych powodów będzie zamknięta, inne o zmienionym kierunku ruchu. Nawigacje Wam zgłupieją. Nie pchajcie się. W Horicach jest wszędzie blisko i najszybciej piechotą.
Knajp, knajpek, jadłodajni, restauracji jest sporo zarówno w samych Horicach, w dużo większym Hradec Kralove, jak i przy drodze między nimi. Jeżeli nie grillujecie i chcecie na obiad – nie będziecie narzekać na brak miejsc do wyboru. Miedzy 150 a 200 koron czeskich zmieścicie się na pewno z całym obiadem. Jeszcze raz powtórzę: idźcie tam, skąd słychać głośny, czeski język a niekoniecznie tam, gdzie między stolikami śmigają wypacykowani kelnerzy w kamizelkach.
Waluta, płatności: płacicie w koronach czeskich, 100zł to około (+/-) 590 CZK. 1000 CZK kupicie w przybliżonym przeliczeniu za 165-168zł. Z tysiakiem koron możecie już w Czechach się zabawić. Wstęp na teren wyścigu, czyli praktycznie wstęp na teren miasta jest płatny. Bilet (opaskę na rękę) kupujecie u jednego z dziesiątek sprzedawców rozstawionych na kluczowych skrzyżowaniach. Wyłączcie polskie myślenie – nikt Was nie oszuka sprzedając lewiznę. Biletów jest kilka rodzajów o różnych cenach. Jeżeli jesteście zapalonymi fanami motocykli i motocyklizmu, to za najdroższy (około 270-300CZK) nie dość, że na trasie spędzicie zarówno sobotę jak i niedzielę, to jeszcze będziecie mieć nieograniczony wstęp do paddocka, między maszyny, technicznych i samych zawodników.
Co Was może zdziwić? Otóż legalność marihuany. Dym wonnego ziela czuć w wielu miejscach. Nikt nie robi z tego problemu. Na własne oczy widzieliśmy, własnym aparatem sfotografowaliśmy, jak czeski policjant odpala skręta proszącemu o ogień młodzieńcowi. Bądźcie przygotowani na takie klimaty.
A propos czeskiej policji: są bardzo uprzejmi, bardzo mili i bardzo pomocni. I zdecydowanie bezlitośni dla piratów drogowych. Nie przekraczajcie prędkości w miastach, ustępujcie pierwszeństwa pieszym na pasach. Na motocyklu nie dziczcie na prostej i używajcie raczej obu kół. ALE jeżeli policjant Was zatrzyma – nie dyskutujcie, nie używajcie staropolskiego słowa na ‘K’ i nie stawiajcie oporu werbalnego. W Czechach to się nie opłaca.
Jeżeli zabieracie ze sobą dziecko: zabierzcie młodemu/młodej zatyczki do uszu. Przejazd motocykli jest naprawdę POTWORNIE głośny. I podczas wyścigu pilnujcie dziecka, trzymajcie je za rękę, żeby się nie wyrwało chcąc zobaczyć lepiej i z jeszcze większego bliska. Atrakcji dla dzieci jest sporo. Od budek z pamiątkami i zabawkami, przez szpaler stoisk pod parasolami na rynku, po pokazy akrobatyki motocyklowej na parkingu osiedla (zakręt 90st, na prawo od supermarketu). Dziecko zabierzcie tez koniecznie na punkt startowy – świetny widok z trybun, palenie gumy, popisy zawodników, dekoracja zwycięzców. Fajnie.
Rumburakova pomsta (Zemsta Rumburaka):
BEZPIECZEŃSTWO: 300 ZGH to drogowe wyścigi motocyklowe. Ekstremalnie niebezpieczne. Zdarzają się wypadki. Prawe co roku. Wypadki większe i mniejsze. Taki sport, zawodnicy są na to przygotowani. Technicznie trasa jest perfekcyjna. Każda plamka oleju, każdy kamień, najmniejsza grudka naniesionej ziemi jest natychmiast sprzątana przez odpowiednie służby. Służby porządkowe działają niewidocznie i skutecznie. Nie przeszkadzają w oglądaniu spektaklu a doskonale spełniają swoją rolę. Wielki, wielki szacunek dla organizatorów.
Publiczność na trasie jest również bezpieczna. Największym zagrożeniem jest tak zwany ‘czynnik ludzki’. Na szczęście organizatorzy w miarę możliwości radzą sobie i z tym. Ale wybierając się na taką imprezę, włączcie i u siebie w mózgu dodatkowe bezpieczniki: nie łamcie regulaminu, nie pchajcie się pod bandy z zakazem, bądźcie posłuszni służbom porządkowym. Nie cwaniakujcie, nie pchajcie się z aparatem lub kamerką tam, gdzie nie wolno. Bo stwarzacie zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla zawodników jadących 250km/h.
Zvonečkem to začalo, zvonečkem to končí
(Od dzwoneczka się zaczęło i dzwoneczkiem się kończy):
Raz do roku w maju macie szansę uczestniczyć w wyprawie na inną planetę. Ile razy my stamtąd wracamy, tyle razy pada fundamentalne pytanie: dlaczego nie da się zorganizować takiej imprezy u nas? Dlaczego nie da się u nas zamknąć niewielkiego miasteczka na dwa dni, zaprosić tysięcy turystów z ich pieniędzmi i świetnie się bawić? Bez zabezpieczenia w postaci stojących szpalerów prewencji, bez złodziejsko-grabieżczych cen w sklepach i knajpkach, bez narodowego nadęcia i poranno-wieczornej mszy dziękczynnej.
Na szczęście do czeskich Horic jest naprawdę blisko. To tylko jeden weekend majowy. Spokojnie możecie przyjechać nawet na jedną noc: wyjechać z Polski w sobotę rano, wrócić w niedziele wieczorem, żeby zdążyć do poniedziałkowej pracy.
Wrażeń i wspomnień będziecie mieć tyle, jakbyście spędzili tam tydzień.
Polecamy – kapitalna i świetnie zorganizowana impreza. Szkoda, że tylko raz w roku (PS1).
PS1: jest jeszcze jedna impreza w Horicach: końcem sierpnia rozgrywane są wyścigi Czech Tourist Trophy. Trochę mniej festynowe, ale nie mniej spektakularne. Atrakcją CTT są wyścigi sidecarów, czyli motocykli ze stającymi dęba na zakrętach bocznymi wózkami.
PS2: filmowe kadry pochodzą z serialu “Arabela” (1979-1980) w reżyserii Vaclava Vorlicka. Jeżeli nie pamiętacie – spytajcie o ten obiekt kultu swoich rodziców.
Nashledanou 🙂
Zapraszamy do pytań i dyskusji
dwojezplecakiem@gmail.com
Nic dodać, nic ująć! Sama bym tego lepiej nie napisała – więc teraz mam problem, co w ogóle napisać u siebie o 300ZGH ;D Fotoreportaż świetny. Pozdrawiam!
Dzieki 🙂 Do zobaczenia w Horicach w takim razie.
jak to się czyta, ahhhh, a że byliśmy tam kilka razy podpisujemy się pod Waszymi słowami rękoma i nogami 😀
W tym roku był hardcore, Marek Crveny zaliczył crash już mokrym rankiem. Ale za to, jak już wyszło słońce…. JAK ZWYKLE CZAD 🙂
pozdrawiamy i dziękujemy za wizytę na blogu