PRZED WYJAZDEM: to było nasze kolejne spotkanie z Kanarami. Wyspy Kanaryjskie lubimy z kilku powodów: gwarancji ciepła, hiszpańsko-wyspiarskiej mentalności mieszkańców, genialnego jedzenia i świetnych warunków wypoczynkowych. Cenimy je z powodu dostępności lotów, ogromnej bazy noclegowej i zupełnie innego klimatu wypoczywania niż w kontynentalnej Europie.
I właśnie TEGO oczekiwaliśmy od Gran Canarii – niczym nieskrępowanego wypoczynku okraszonego odrobiną zwiedzania.
PO POWROCIE: Gran Canaria spełniła nasze oczekiwania. To kanaryjski ‘stan pośredni’ między hotelowo-plażową Fuerteventurą, buro-kamienną Lanzarote, turbo-turystyczną Teneryfą a półdziką i leniwą Gomerą. Plażing i smażing nienachalnie przerywany zwiedzaniem.
I najlepsze, najbardziej spektakularne, najpiękniejsze zachody Słońca, jakie w życiu (do tej pory) widzieliśmy. Ten wpis zostanie przesadnie oklejony zdjęciami zachodów – nie możemy się po prostu powstrzymać. Rzekłem.
Słowem wstępu: Gran Canaria nie jest duża. Ma doskonałej jakości drogi, świetne połączenia autobusowe i darmowe autostrady. Skutkuje to tym, że z punktu A do wybranego punktu B można się przemieszczać bezstresowo i bez zbędnych kombinacji. Ma mnóstwo dobrych szlaków pieszych. Jest to istotne przy wyborze miejsca zamieszkania. Bo musicie wiedzieć, że strefy wyspy są całkowicie różne pod względem atrakcji i natłoku turystów. Jeżeli jedziecie z dziećmi – nie dajcie się omamić folderami biur podróżniczych. Na zdjęciach każda wyspa Kanarów wygląda bosko, ale…
Opiszemy popularne miejsca wyspy z ich (NASZYM ZDANIEM) wczasową przydatnością, wadami i zaletami.
ZAKUPY: płacicie oczywiście w euro, bankomaty są wszędzie. W większych miastach centra handlowe i mnogość sklepów sprzyjają wydawaniu kasy, ale jednak pamiątki i bibeloty polecamy kupować na targach. W portowych miasteczkach, w stolicy, w miastach nastawionych na hotelarstwo, organizowane są targowiska różności – tam kupicie zarówno biżuterię jak i masę niepotrzebnych kurzołapek zalegających później na domowych półkach. W większym wyborze i lepszych cenach niż w sklepach nastawionych na łupienie przyjezdnych. Oczywiście – można się targować. Jedna uwaga – zanim kupicie coś naprawdę egzotycznego, upewnijcie się (wyguglajcie), czy ten portfel ze skóry aligatora możecie wwieźć do kraju. Aligatora na Gran Canarii nie spotkacie, portfel najczęściej będzie podróbką. A tradycyjnych wyrobów Guanchów z tysiącletniego drzewa hebanowego… no cóż: jeżeli kupicie – szukajcie małego napisu ‘made in China’.
Za to wisiorki, breloki, bransoletki z wulkanicznego kamienia, świetne wyroby skórzane – jest tego na pęczki i warto takie cudo mieć ?
Jedzenie: warto, po stokroć warto jeść ryby i owoce morza. Próbować i kosztować. Mieszkańcy specjalizują się w ich łowieniu, przyrządzaniu i jedzeniu od tysięcy lat – ani w Warszawie, ani w Paryżu, ani w Londynie nie zjecie lepszych i prostszych dań. Do tego owoce. Nie żałujcie pieniędzy na owoce. Banany, pomarańcze, papaje – to zupełnie inne owoce niż u nas. Ale to chyba oczywistość. Zajrzyjcie do naszego opisu Gomery (https://www.dwojezplecakiem.pl/la-gomera-raj-dla-niespiesznych-gomera-z-plecakiem-tanio-i-skutecznie/) i przeczytajcie o jedzeniu. Jeżeli możecie – unikajcie restauracji typowo turystycznych. Jeżeli widzicie na knajpce, że specjalnością i daniem dnia jest spagetti – idźcie dalej.
TRANSPORT: po całej wyspie można się przemieszczać doskonale zorganizowanymi i wygodnymi autobusami (gaugas). Wszystkie linie są dobrze opisane, rozkłady jazdy na przystankach aktualne, autobusy jeżdżą w miarę punktualnie. Bilety kupujecie u kierowcy wsiadając przednimi drzwiami. Zwróćcie tylko uwagę, czy wsiadacie do autobusu pośpiesznego, czy zwykłego. Różnica w cenie jest niewielka, ale pośpieszny nie zatrzymuje się na wszystkich przystankach.
Popularnym i spektakularnym środkiem transportu są statki. A właściwie duże łodzie motorowe. Oczywiście kursują tylko między miastami portowymi, ale robią to regularnie, szybko i skutecznie. Jeżeli jesteście z dziećmi (lub sami macie w sobie coś z ciekawego dziecka) możecie wybrać rejs ‘glass bottom boat’ – trochę droższy, ale z możliwością oglądania życia podwodnego przez grube szyby z plexi. Trafienie na przepływające żółwie i płaszczki to loteria, ale nie niemożliwe.
Wynajęcie samochodu nie stanowi problemu. Wypożyczalni jest wiele, formalności znikome, ceny niewygórowane. Zasady jakie opisaliśmy przy wspomnieniach z Gomery obowiązują i tutaj: jeżeli dostajecie obity samochód – zróbcie mu zdjęcie z datą ZANIM odjedziecie spod wypożyczalni. Wypożyczenie samochodu polecamy na maksymalnie dwa/trzy dni, na wycieczkę w interior wyspy. Przy naprawdę świetnie funkcjonującym transporcie publicznym trzymanie auta przez cały pobyt (według nas) nie ma za dużo sensu.
Ale zdecydowanie na Gran Canaria są miejsca, dla których samochód warto wypożyczyć. Jedna, malutka uwaga: jeżeli nie musicie, nie bierzcie dużego samochodu. Drogi wewnątrz wyspy bywają BARDZO wąskie, w miastach – problem z parkowaniem. Za to KONIECZNIE wybierzcie ten z klimą. Zresztą… nie wiem, czy są inne.
BARDZO WAŻNE: jeżeli parkujecie samochód – nigdy nie parkujcie wzdłuż pomalowanego na żółto krawężnika. Żółty krawężnik oznacza bezwzględny zakaz parkowania i mandat 70-100€. O ile policja jest łaskawa dla turystów i pomocna w przypadku trudnych pytań – jeśli chodzi o parkowanie jest bezlitosna.
——————————————
TAURITO: miejscowość bardzo turystyczna, w zasadzie ulepiona z resortów hotelowych. Sklepiki, ładna i czarna plaża, POLSKA szkoła nurkowania. Z przystanku autobusowego możecie łapać transport zarówno w kierunku Las Palmas (północny wschód wyspy), jak i Puerto de Mogan (zachód).
Życie w Taurito przebiega podobnie, jak we wszystkich osadach resortowych na świecie: głośno i tłumnie. Pizza i drinki z palemką. Wieczorem – impreza z animacjami na deptaku i tańce w rytm przebojów lat 80tych granych na żywo przez krzyżówkę Limahla z Bonnie Tyler.
Ale to w dolnej części Taurito. Bo jest jeszcze część górna.
Od wschodniej strony Taurito zamyka wysoki klif. Na klifie – oczywiście hotele. Hotele te oferują w pakiecie z noclegiem przepiękny widok na skąpane w promieniach Słońca fale oceanu i leżący w dole port Puerto de Mogan. W nocy widok jest jeszcze bardziej niesamowity. Wielokrotnie zdarzało nam się siedzieć przed świtem na balkonie i sącząc wino śledzić wypływające w blasku księżyca kutry rybackie. Magiczne i magnetyczne chwile.
Ale coś, za coś. Zejście na plażę z hoteli na klifie trwa przynajmniej pół godziny w upale, powrót jeszcze dłużej. Podejście jest męczące – dzieci będą narzekać. Hotele oferują autobusy dowożące na plażę, ale jest to dodatkowe uzależnienie się od narzuconych usług.
Jeszcze a propos dzieci: kąpielisko i plaża w Taurito są dobrze zabezpieczone i zadbane, fale niewielkie. I są ratownicy – a to nie jest na kanaryjskich kąpieliskach regułą.
PUERTO DE MOGAN: mimo, że port jest doskonale widoczny z Taurito, nie dojdziecie brzegiem. Trzeba dojechać autobusem.
Puerto de Mogan nazywane jest w przewodnikach i poradnikach “Wenecją Wysp Kanaryjskich”. No cóż… gruba przesada. Prawdą jest, że jest to miasteczko śliczne i kolorowe. Prawdą jest, że poprzecinane jest kilkoma kanałami. Prawdą jest, że w części portowej można spędzić miło czas.
Ale żeby od razu Wenecja?
W sezonie najwyższych temperatur kanały są albo wyschnięte, albo prawie wyschnięte. Jako że jest to jeden z symboli Gran Canarii, jest oblegane przez turystów. Ilość turystów gwałtownie rośnie w sobotę i niedzielę, gdy na portowych wałach rozkłada się targowisko. Są całe szeregi knajpek – czym bliżej portu, tym bardziej turystycznych.
No dobra: dość odstraszania, czas na plusy dodatnie.
Puerto de Mogan jest śliczne. Kolorowe domy obwieszone girlandami kwiatów. Zacienione, wąskie alejki, świetne ścieżki spacerowe. Warto na chwile uciec z tłumu, wspiąć się między domami (ostre podejście) na punkt widokowy Mirador Mogan. Tam, z ławeczki rozciąga się ładna panorama na miasto w dole i klify Taurito.
W porcie można wykupić rejs statkiem do Puerto Rico czy Las Palmas. Można też zabrać dzieci na rejs łodzią podwodną. Dla małych dzieci jest też żółta plaża z płytkim kąpieliskiem w bezpiecznej zatoczce.
No i ten wspominany już targ. Jest na co wydać kasę.
Dodatkową atrakcją Puerto de Mogan jest… impreza sylwestrowa. PODOBNO spektakularna. Planujemy sprawdzić – jeżeli nam się uda, damy Wam znać.
PUERTO RICO i PLAYA DE AMADORES: hotele, turyści, port, sztuczne plaże. Setki kolorowych krabów wygrzewających się na betonowych blokach falochronów. Można wyskoczyć na zakupy, można przejść się promenadą. Nic szczególnego. Zaliczyć w nadmiarze czasu, odfajkować, jechać dalej.
MASPALOMAS: mówiąc Maspalomas, trzeba myśleć Dunas de Maspalomas. Czyli kawałek prawdziwej pustyni wbitej w ocean. Pustynia jak z bajki: ciągnące się przez setki metrów góry złotego piasku. Za nimi niebieskie niebo? Niebieska woda? Patrząc z poziomu przyplażowego deptaka sami nie będziecie wiedzieć, gdzie leży linia horyzontu. Wspaniałe miejsce do plażowania. Wspaniałe miejsce do spaceru wzdłuż brzegu, w kierunku latarni morskiej kończącej te wydmy.
Jeżeli wybieracie się na plaże Maspalomas z dziećmi – uważajcie na fale. Potrafią mocno pozamiatać, nawet dorosłymi. Plaże są wystawione na otwarty ocean – nic nie hamuje piętrzących się bałwanów. Otwarty ocean powoduje też, że może mocno wiać. Wiatr zdradliwie i pozornie obniża odczuwalną temperaturę. A słońce pali bezlitośnie. Kremy z wysokim filtrem to konieczność. Nie bójcie się o opaleniznę – i tak ją złapiecie. Dodatkowo, jest to ulubione miejsce naturystów. Jeżeli macie jakieś uprzedzenia – nie bądźcie zaskoczeni.
Miasto Maspalomas to turystyczny kurort i z tej racji ważny węzeł komunikacyjny z dużym dworcem autobusowym. Wiele sklepów, centra handlowe, restauracje. Duża baza noclegowa. Biura turystyczne oferują mnóstwo hoteli i różnych form wypoczynku.
Decydując się na mieszkanie w Maspalomas miejcie na uwadze jedno: jest głośno. Jest głośno całą dobę – grają kluby i dyskoteki. Jeżeli lubicie taką rozrywkową rozrywkę – to jest to dobre miejsce. Jeżeli wolicie cisze i spokój – Maspalomas nie jest dla Was.
W ofertach biur podróży znajdziecie inne popularne miejsce: Playa del Ingles. To nie żadne miasto ani oddzielny kurort. To dzielnica Maspalomas. Hotelowy resort.
LAS PALMAS: stolica Gran Canarii, duże miasto. Porównajcie populację: miasto Las Palmas – blisko 400 tysięcy mieszkańców, cała wyspa La Gomera – 20 tysięcy mieszkańców. Na Las Palmas de Gran Canaria warto zarezerwować sobie cały dzień. Wygodny dojazd autobusami z całej wyspy.
Miasto tętni życiem. Wszędzie coś gra, w każdym zakątku jest pełno ludzi.
Warto zacząć zwiedzanie od najstarszej dzielnicy Vegueta. To tu znajduje się dom Kolumba (Casa de Colon). Choć na Wyspach kanaryjskich domów Kolumba jest kilka, ten akurat należy zwiedzić: świetne muzeum historii odkrywania świata. Jeżeli lubicie geografię, spędzicie dużo czasu oglądając stare mapy. Dodatkowe atrakcje to odtworzony fragment statku Kolumba, trochę zdobyczy z wypraw i… papugi na dziedzińcu.
Wychodzicie z Casa de Colon wprost na plac Plaza del Pilar Nuevo. Jesteście na tyłach katedry Santa Ana. Jeszcze nie potraficie docenić jej majestatu. Musicie obejść ją dookoła i dopiero stojąc na Plaza de Santa Ana, w całej krasie widzicie założenie Catedral de Santa Ana. To na tym placu pół tysiąca lat temu toczyło się życie ostatniego bastionu chrześcijańskiego świata. Wejdźcie do katedry i popatrzcie na zwieńczenia kolumn stylizowanych na plątaninę palmowych liści. Właśnie stajecie oko w oko z historią architektury.
Będąc w starym centrum Las Palmas możecie przebierać w muzeach według potrzeb i zainteresowań. Dlatego przed przyjazdem należy się do zdobywania stolicy przygotować merytorycznie – foldery z godzinami otwarcia muzeów i cenami biletów znajdziecie w każdym punkcie obsługi turystów, w dowolnym mieście wyspy.
Po zaspokojeniu potrzeb muzealnych możecie pojechać autobusem lub przejść się promenadą (około 5km) na północ, w kierunku portu. Po drodze znajdziecie jeszcze muzeum morskie (Museo Naval) i interaktywne muzeum techniki (Museo Elder de la Ciencia y la Tecnologia). To drugie świetne i czasochłonne.
Jesteście w porcie. Teraz kierujcie się do dużego centrum handlowego. Wiemy, jeszcze nigdy nie polecaliśmy wizyty w centrum handlowym. Tym razem wejdźcie. I jeżeli nie pochłoną Was zakupy – idźcie na ostatnie piętro, na tarasy widokowe. Na tarasie oprócz panoramy miasta z jednej strony i widoku na port z drugiej, możecie wypić dobrą kawę.
Jeżeli siorbiąc aromatyczny napój spojrzycie na północ, zobaczycie przysadzistą, beżowo-szarą twierdzę. To Castillo de la Luz – najstarsza forteca na wyspie, wcześniej jej model mogliście zobaczyć w domu Kolumba. Warto ją zobaczyć z bliska, stanąć pod jej grubymi murami. Bilet kosztuje 4€. I są to zmarnowane cztery euro. W środku nie ma niczego ciekawego.
Wracając do starego centrum zahaczcie o Marcado de Vegueta. To duże i zadaszone targowisko, gdzie kupicie bardzo dobre sery, wina, suszone wędliny i dobre owoce. W cenach nieturystycznych.
————————————————-
Pojeździliśmy autobusami, popływaliśmy łajbami. Czas na wycieczki samochodowe. Dlaczego warto wypożyczyć auto: taniej, skuteczniej i mniej zobowiązująco niż wycieczki fakultatywne organizowane w hotelach. Może odradzamy też dlatego, że po prostu nie lubimy takiej formy grupowego zwiedzania. Kiedyś spróbowaliśmy, już tego błędu nie popełnimy.
PICO de BANDAMA: wzgórze położone niecałe 8km od Katedry Św.Anny w Las Palmas. Znaczy, w linii prostej jest tylko osiem kilometrów. A że na Kanarach linii prostych nie ma – wjedziecie na górę drogą pokręconą jak muszla ślimaka i poplątaną jak motek wełny po zabawie z kotem. Na szczycie czeka Was punkt widokowy z nieprawdopodobną panoramą stolicy i zapierającym dech widokiem na krater wygasłego wulkanu Caldera de Bandama.
Na dodatek droga prowadzi przez dwie winnice: Bodegon Vandama i Bodega Hoyos. W każdej z nich możecie spróbować wina, kupić wino, zjeść dobry obiad. Obiad dobry i drogi, wino pyszne i tanie. Że co? Że każemy Wam pić wino i jechać samochodem? Dajcie spokój – jesteście na Kanarach. Tutaj wino pije się zamiast wody, lampka Wam nie zaszkodzi.
Z Pico de Bandama nie jedźcie w kierunku oceanu. Czas na hardcore kanaryjskich dróg w interiorze. Kierujcie się drogowskazami na miejscowość Atalaya. To są prawdziwe Kanary. Zostawcie samochód na parkingu w centrum i przejdźcie się na urwisko. Poczujcie jazdę po wyspie, jedźcie do miasta Teror. Kupcie i zjedzcie prawdziwe kanaryjskie słodycze z rodzinnej cukierni Jesusa Yanesa Quintana w El Hoyo. Odkryjcie jak najwięcej.
ROQUE NUBLO: jeden z symboli Gran Canarii i Wysp Kanaryjskich w ogóle. Zanim się wybierzecie, przygotujcie sobie dobre buty. Podejście nie jest trudne, ale w klapkach czy innych sandałach/szpilkach – zapomnijcie. Po pierwsze: fizycznie nie dacie rady, po drugie: skręcicie nogę. Ostrzegłem.
Roque Nublo to monolityczna, wulkaniczna skała strzelająca z płaskowyżu w niebo na wysokość 80ciu metrów. Jej wysokość nad poziomem morza to 1813m. Święta Skała lub Góra Mgieł dla lokalnych aborygenów. Na zdjęciu obok, u jej stóp zauważycie człowieka – dla porównania.
Samochód należy zostawić na parkingu. Z parkingu zaczynają się szlaki w kilku kierunkach, nas interesuje oczywiście ten na Roque Nublo. Po drodze widoki oszałamiają. Ale dopiero po wyjściu z lasu na płaskowyż, dopiero wtedy czuć potęgę miejsca. NIESAMOWITE.
Wysiadając z samochodu widzicie majaczący w oddali, świecący jasnym brązem na tle błękitnego nieba czubek góry. Wchodzicie na leśną ścieżkę i skała ginie z zasięgu wzroku. Co jakiś czas będzie się przebijała między gałęziami, ale nie dając pojęcia o swoim majestacie. Nawet na ostatniej prostej, przy wejściu na płaskowyż, jeszcze nie widać jej ogromu. Dopiero gdy pokonacie ostatni odcinek podejścia i staniecie na długim, równym, skalnym placu, dopiero wtedy wystąpi efekt WOW. Pierwsza myśl, pierwsze skojarzenie: góra-lądowisko Obcych w ikonicznych “Bliskich spotkaniach IIIgo stopnia” (1977r) Stevena Spielberga.
Według wierzeń dotknięcie Świętej Skały zapewnia szczęście i dobrobyt.
Jeżeli macie czas i ochotę – skorzystajcie z pieszych wędrówek szlakami. Idźcie na któryś z sąsiednich miradorów. Warto się zmęczyć.
My do Roque Nublo jechaliśmy drogą z Puerto de Mogan. Przez leżący w głębokim wąwozie Mogan, dalej przez Mirador El Mulato, Cruz De San Antonio – ze wspaniałym widokiem na górskie jezioro, jeszcze przez okazałą zaporę Presa De Las Ninas.
Wracaliśmy wąską drogą, jakimś cudem przyklejoną do zbocza góry, przez miasteczko Soria i tamę Presa De Soria. Droga zajęła nam bardzo dużo czasu. Nie tylko dlatego, że była trudna.
Po prostu nie mogliśmy się powstrzymać przed postojami na kolejnych miejscach widokowych, przed zaglądaniem do wbitych w litą skałę kościółków, przed wyglądaniem zza krawędzi niczym nie zabezpieczonych, kilkusetmetrowych urwisk. Kanarom trzeba to przyznać – potrafią zrobić wrażenie.
AGUIMES: jedno z najstarszych miast na wyspie, powstałe w czasach hiszpańskiej konkwisty. Często omijane przejazdem do pobliskiej atrakcji wyspy – wąwozu Guayadeque. Niesłusznie pomijane. To nieduże miasteczko oferuje kwintesencję stylu kanaryjskiego: niska i kolorowa zabudowa, wąskie i brukowane uliczki, zacienione i zielone place.
Wszędzie pastelowe kolory. Pastelowe mury, pastelowe domy, pastelowe płoty. Pastelowe drogowskazy.
To jedno z tych miast, w których czas najpierw zwalnia, potem się zatrzymuje. Warte spaceru, warte wypicia świeżo wyciskanego soku, warte kawy w jednym z dziesiątek zacienionych zaułków.
Usiądźcie pod figowcami na Plaza Del Rosario wśród brązowych rzeźb zasłużonych mieszkańców Aguimes. Wstąpcie do kościoła Św. Sebastiana, zajrzyjcie do muzeum. Cieszcie się brakiem innych turystów. I znowu usiądźcie na ławeczce. A siedząc w cieniu zróbcie to, w czym Kanaryjczycy są mistrzami świata: patrzcie jak życie nieśpiesznie płynie.
GUAYADEQUE: wąwóz (Barranco de Guayadeque) zaczyna się tuż za miastem Aguimes. Wymawia się toto ‘GŁAJADEKI’. To jeden z punktów obowiązkowych wizyty na Gran Canarii. Ciągnie się przez około 8km i nie ma wylotu, więc będziecie wracać tą samą drogą. Jeżeli macie duszę piechura – zabierzcie dobre buty, bo szlaki są dość dzikie, pełne luźnych kamieni i żwiru. Koniecznie zabierzcie ze sobą picie i nakrycia głowy – po wyjściu w górę z zacienionego wąwozu będzie na 100% gorąco.
Już na początku drogi, po pierwszym kilometrze przejechanym między rosnącymi z obu stron wąskiej jezdni skałami, po lewej stronie ujrzycie wtopiony w zbocze duży, kamienny bunkier. To muzeum historii i geologii regionu (Centro de Interpretacion del Barranco de Guayadeque). W tym miejscy warto zacząć przygodę z rdzennymi mieszkańcami wyspy i przygotować się na to, co zobaczycie dalej. Muzeum jest przyjemne, ciekawe i dobrze zorganizowane. I chłodne, co nie jest bez znaczenia. Zajmie Wam godzinę.
Dotrzecie do Ermita de Guayadeque. Tutaj spędzicie więcej czasu, choć to nie koniec wycieczki. Domy wykute w rdzawo-brązowej skale. Niektóre z pomalowanymi na biało frontami. Totalnie odklejone od rzeczywistości miejsce. Tym bardziej, że te wbite w kamień siedziby są normalnie zamieszkałe, To nie muzeum – to żywa wioska.
My dokonaliśmy prywatnego odkrycia. W wiosce rosną drzewa, na drzewach dziwne owoce(?). Zielona skórka okrywająca od razu porowatą, sporą pestkę. Zebraliśmy kilka tych dziwów i pytamy o nie lokalesa. “ALMENDRA” mówi kilkukrotnie. “Almendra senior, almond”. Cholera, wyraz ‘almond’ wydał nam się znajomy, ale w niczym nie przypominał tego, co przypominać powinien. I rzeczywiście: po rozłupaniu pestki wyskoczył z niej MIGDAŁ.
Gorzki jak skurczybyk i bardzo migdałowy. Człowiek uczy się całe życie. A podróże rzeczywiście kształcą.
Jedźcie do końca drogi. Zostawcie samochód na parkingu pod restauracją. Tu większość turystów kończy wyprawę. Na tarasie widokowym, szybka słitfocia i zaliczone. Ale przecież nie Wy!
Bo Wy dopiero teraz ruszacie w trasę. W górę. I przez góry. Najpierw szlakiem do krateru Caldera de Los Marteles (około 4km) i dalej na najwyższy szczyt wyspy Pico de Las Nieves (około 3km). Szlaki są dość wymagające, ale widoki rekompensują zmęczenie z dużą nawiązką. Wkraczacie w poziom chmur. WARTO.
I jeszcze a propos szlaków: oznakowanie jest znikome, grunt luźny, ścieżki bywają bardzo wąskie, granie ostre a przepaści głębokie. Jeżeli idziecie z dziećmi – zapnijcie je na smycz lub podwójcie swoją czujność. Smycze z szelkami jako podstawowe wyposażenie turystyczne na Gran Canarii kupicie w każdym sklepie sportowym. A dzieci biegających za jaszczurkami, gekonami, królikami i kolorowymi ptakami ciężko będzie upilnować. Wolno pasące się kozy to zagrożenie a nie atrakcja. Trykną Was i pogonią ze swojego terenu. Nie próbujcie więc podchodzić i karmić.
Gran Canaria to bardzo zróżnicowana wyspa. Na niewielkim obszarze traficie na nowoczesne centra wypoczynkowe i totalne odludzia. Podporządkowana pod turystów, ale mądrze podporządkowana – bez zabicia klimatu. Jeżeli zgiełk resortów hotelowych i zatłoczone plaże Was znudzą, na pewno znajdziecie miejsce na odpoczynek w ciszy. I w drugą stronę: jeżeli będziecie szukać gwaru, muzyki i dyskotek – wyspa Wam to zapewni. Typowo wczasowe miejsce na ziemi.
Jak wypada w porównaniu z innymi wyspami archipelagu? Nasza opinia: dużo lepiej niż na Fuerte, o niebo lepiej niż na Lanzarote. O głębokość Rowu Mariańskiego gorzej niż na Gomerze. Ale co kto lubi.
… a na koniec: landszafcik 🙂
… i jeszcze jeden 😛
Zapraszamy do pytań i dyskusji
dwojezplecakiem@gmail.com