PRZED WYJAZDEM: wybraliśmy Lizbonę na jesienny odpoczynek. Wiedzieliśmy, że ma jakieś tam zabytki i atrakcje, ma oceanarium, ale w sumie niczego nadzwyczajnego się nie spodziewaliśmy.
PO POWROCIE: nasze dusze zostały w Lizbonie. Kombinujemy, jak tam zamieszkać.
Tytułem wstępu: Lizbona nas na początku podzieliła i prawie skłóciła. Zresztą spięć i napięć wywołała
w nas wiele podczas całego pobytu. ONA (umysł ścisły i uporządkowany) nie mogła znieść brudu, zaniedbania, tumiwisizmu Lizbończyków i hałasu generowanego przez miasto. ON (duże dziecko) cieszył się kolorami odrapanych murów i wiszącym nad ulicami wypranymi gaciami bardziej niż zabytkami. Lizbona to nie jest miasto do zdobycia w weekend.
Najważniejsze dwa słowa w Lizbonie:
Miradouro – punkt widokowy
Elevador – winda
- JAK SIĘ TAM DOSTAĆ: bajecznie prosto. Tanimi liniami lotniczymi.
Lotów jest dużo i można trafić naprawdę tanie. Nas dwa bilety powrotne kosztowały 560 zł, ale można upolować za znacznie mniej. Lotnisko (Aeroporto de Lisboa) na obrzeżach miasta jest doskonale skomunikowane
z centrum przez całą dobę. Czy wybierzecie metro, czy wolicie jechać autobusem – nie ma z tym żadnego problemu. Wszystkie linie dobrze oznaczone. Bilet dzienny – 3€, bilet nocny – 5€.
- GDZIE MIESZKAĆ: jak we wszystkich turystycznych miastach – czym bliżej starówki, tym drożej. Problem w tym, że w Lizbonie „starówek” jest kilka. Każda dzielnica jest trochę inna, każda z dzielnic ma swoje atrakcje. Dużo rozsądniej (według nas) jest poszukać noclegów w okolicy z dobrym dojściem do centrum, niż w samym centrum. A centrum i sercem Lizbony jest zdecydowanie BAIXA, gdzie wszystkie drogi prowadzą na Praca do Comercio. Ale o atrakcjach będzie trochę niżej. Szukając noclegu weźcie pod uwagę, że dzielnice przy ścisłym centrum (BAIXA, ALFAMA, BAIRRO ALTO) oprócz tego, że będą najdroższe, będą też najgłośniejsze i najbardziej zadeptane przez turystów. My mieszkaliśmy przy Rua Gomes Freire, troszkę ponad 2 km od brzegu Tagu i Praca do Comercio. Siedem noclegów w skromnym, ale wyposażonym we wszystko, co potrzebne (czyli własną łazienkę) hoteliku kosztowało nas 210€.
- POGODA: zwykle jest ciepło, bywa gorąco.
My w listopadzie nie zhańbiliśmy się założeniem na siebie żadnej kurtki (oczywiście – zabraliśmy w bagażu, w końcu to listopad) a bluzy z długim rękawem zakładaliśmy tylko późnym wieczorem i w nocy, gdy temperatura dzienna (24-28) spadała do 16-18 stopni. Jeżeli wybierzecie się na wycieczkę do Sintry
(o tym w WYCIECZKACH) – ciepła bluza będzie konieczna. Lizbona nocą to MUST SEE.
- CENY ŻYCIA: Portugalia nie jest droga, Lizbona nie jest wyjątkiem. Oczywiście, jeżeli zapragniecie żywić
się w restauracjach przy turystycznych deptakach – zapłacicie dużo (20-25€ za obiad na głowę to minimum). Ale wystarczy odejść trochę w bok od Praca Martim Moniz i odkryjecie całe długie uliczki tematyczne: kuchnia pakistańska, kuchnia orientalna, kuchnia afrykańska, kuchnia indyjska… We wszystkich słuszny obiad za 10-12€, a w godzinach promocyjnych 7-8€. I to wciąż w ścisłym centrum. Oprócz tego – rządzą bary tapas: kupujecie piwo i płacicie 3€ za „tapas” czyli przekąskę. I te tapas będą wam wjeżdżać na stolik, dopóki nie wyjdziecie, lub którejś nie zjecie. Minus – nie macie wpływu na to, co dostaniecie: wena twórcza artysty kucharza.
W sklepach (Supermarcado) jest wszystko, i jak pisałem – jest niedrogo. Doskonałe pieczywo, świetne sery krowie i kozie. Ogromny wybór słodkich ciastek, słodkich
i tłustych – co kraj, to obyczaj. Dużo dobrych i tanich owoców. Bardzo duży wybór tańszych i droższych win.
My nie mieliśmy w hotelu czajnika. Ja dzień muszę zacząć od kawy, inaczej nie funkcjonuję.
I tu z ratunkiem przyszła mi słynna południowa mentalność: żaden szanujący się Hiszpan, żaden porządny Portugalczyk nie zaczyna dnia inaczej, niż od kawy z ciastkiem. Więc co rano zwlekaliśmy się (ONA kwitnąca, pachnąca, gotowa do działania. Ja – ZOMBIE) do kawiarni odkrytej z potrzeby mojego przeżycia: dwie kawy (late i podwójne espresso) + pokaźna mufina (dla NIEJ) i gargantuicznych rozmiarów przesłodkie, przetłuste, przepyszne ciacho obsypane kokosem (dla MNIE) za równiutkie 4€. I tak siedzieliśmy sobie z Lizbończykami, z wpadającymi na kawę policjantami, z panią wyprowadzającą psa (z psem się zaprzyjaźniłem). Poranek – marzenie.
Jest jeszcze jedno miejsce kulinarne w Lizbonie, które MUST SEE, HAVE TO FEEL.
Mercado da Ribeira – zadaszona hala przy ulicy Ribeira Nova, naprzeciw stacji kolejki Cais do Sodre, 600 m na zachód od Praca do Comercio. Dobrodziejstwo owoców, mięs, dojrzewających szynek zwisających z haków, świeżych ryb, ośmiornic
i biegających po lodzie krabów. To stragany. Ale gdzie to zjeść?
Time Out Market – wewnątrz Mercado da Ribeira, na dużej powierzchni hali zorganizowana jest jadalnia. Szeregi stołów, stolików, ław
i ławeczek. Zawsze dużo ludzi, zawsze głośno i gwarno we wszystkich językach świata. Co ich tu ściąga? Wewnętrzne ściany hali są podzielone na boksy restauracji. Jest ich kilkadziesiąt. Specjalnie do nich przyjeżdżają najlepsi kucharze z całej Portugalii.
Jak się domyślacie – jedzenie jest wyborne. Ceny: średnio po 8-12€ za danie. Porcje nie są duże i raczej nie wyjdziecie stąd z popuszczonym pasem. Ale jeśli chcecie się dowiedzieć, jak powinien smakować BACALHAU (dorsz), jeśli chcecie posmakować burgera z siekanej wołowiny (maksymalny stopień wysmażenia to medium rare – osocze płynie strumieniem), jeżeli wizja grillowanej ośmiornicy na trawie morskiej pobudza Waszą wyobraźnię – to miejsce dla Was. Warto wracać.
- ZWIEDZANIE: i tu zaczynają się schody. Dosłownie.
W Lizbonie jest albo z góry, albo pod górę. Jest kilka punktów widokowych, które trzeba zaliczyć i w dzień, i wieczorem. Dzielnice są dobrze skomunikowane autobusami i metrem, ale dużo ciekawsza jest podróż tramwajami. Miasto żyje turystycznie całą dobę, przy czym wieczorem życie przemieszcza się w stronę brzegu Tagu, na kilkukilometrowy deptak. Od Praca do Comercio do samej wieży Torre de Belem (7km!) spacerowa trasa tętni wtedy życiem, ulicznymi grajkami, imprezami, knajpkami
i grupami młodzieży śpiewającej przy gitarach i winie. Gdzieniegdzie przebija się tęskne Fado.
- CZEGO NIE PRZEGAPIĆ: lista jest długa, a samo miasto będzie odkrywać przed Wami kolejne swoje zakamarki podczas wędrówek wąskimi uliczkami. To miasto kontrastów – tuż obok imponujących katedr, kościołów, placów i pomników znajdziecie zrujnowane squaty, odrapane kamienice na których tynk trzyma się tylko dzięki farbie graffiti, ekskluzywne restauracje obok tureckich bud z kebabami i pięknie wypielęgnowane trawniki, na których z wywróconych śmietników będą się żywić bezdomne psy. Oto Lizbona właśnie. Kochaj albo rzuć.
- PRACA MARTIM MONIZ (BAIXA): przyjmijmy go jako plac w centrum, jako łatwy punkt orientacyjny. Dobrze mieć jedno takie miejsce, bo naprawdę można się pogubić w uliczkach. W jedną stronę – ALFAMA, w drugą BAIRRO ALTO, w trzecią Praca do Comercio, w czwartą – chińsko/wietnamsko/koreańskie jedzenie. Na samym placu – targi rękodzieła (Mercado de Fusea) i duży dom handlowy. Nad głową zamek (Castelo de S.Jorge) i dwa punkty widokowe: Miradouro Sophia (skrót) i Miradouro da Nossa (skrót). Ale to co najważniejsze w tym miejscu – stąd rusza na objazd miasta tramwaj nr28.
- TRAMWAJ nr 28: od niego warto zacząć przygodę z Lizboną. Przez jego okna zobaczycie, z czym będziecie się mierzyć. Sam tramwaj to stareńki wagonik (obowiązkowo żółty), mały i ZAWSZE wypełniony po brzegi. Kursuje swoją trasą od 1914-go roku i przejeżdża przez kilka dzielnic. Bilet za 3€ tylko gotówką, chyba że macie kupioną wcześniej kartę lizbońskiej komunikacji miejskiej. Kartę można kupić
i doładować na każdej stacji lub w automacie. Warto skorzystać, bo wychodzi trochę taniej, ale przede wszystkim nie trzeba mieć ODLICZONEJ gotówki na bilety. Na kartę jeździcie wszystkimi środkami transportu po mieście, ale dojedziecie na niej też pociągiem do Sintry. Przejażdżka numerem 28 jest dużą frajdą – kiedy pnie się z mozołem stromym podjazdem i kiedy pędzi z góry, kiedy mocno hamuje przed ostrym zakrętem i kiedy motorniczy wygłupia się kołysząc tramwajem ku uciesze pasażerów. Numer 28 nieprzypadkowo jest jedną z wizytówek miasta – WARTO.
- ALFAMA
Katedra Se: w drodze powrotnej nasz Numer 28… rozkraczył się na środku torowiska. Tak wylądowaliśmy w dzielnicy Alfama. Pierwsze, co zobaczyliśmy, to miniatura paryskiej katedry Notre-Dame. To Katedra Se (Se de Lisboa) – esencja stylu romańskiego, prawie 900 letnia (oddana w 1150r), czyli z czasów, kiedy na dziedzińcu Wawelu pasły się krowy. Przez małe, drewniane drzwi w ogromnej, okutej metalem bramie wchodzimy do środka. Ze słońca w półmrok, z ciepła
w chłód. Podróż w czasie gwarantowana.
- Miradouro de Santa Luzia: Z Katedry Se, wąskimi uliczkami , między kamienicami, pniemy się w górę.
Po chwili po lewej otwiera się przestrzeń. Mały plac z wiszącymi nad nim girlandami kwiatów, ławeczkami i olśniewającym widokiem na dolne miasto
i cumujące na Tagu wycieczkowce. Jedno z naszych ulubionych miejsc. W dół można zjechać windą Elevador de Santa Luzia lub zejść schodami. (Elevadores czyli WIDY – opiszemy oddzielnie). Ale nie rezygnujcie jeszcze ze starej Alfamy, nie zjeżdżajcie na dół. Bo idąc w górę dojdziecie do…
- Castelo de S.Jorge: Zamek św Jerzego jest zamkiem…MAURETAŃSKIM. I jednym
z symboli miasta, nad którym góruje z większości widokówek. Na zamek wstęp płatny (8.50€) i oprócz imponujących murów, tak naprawdę niewiele tam jest. Ale jego podzamcze, pokręcone uliczki, domy na stromych zboczach, które z jednej strony mają trzy piętra a
z drugiej już tylko dwa – warte spaceru. Spaceru w dół, przez Miradouro do Recolhimento – z niego kapitalny widok na zrujnowane domy upstrzone szalonymi graffiti. Zejdźcie właśnie przez te ruiny i kierujcie się na pękatą kopułę Panteonu
- Panteon (Panteo Nacional): MUST SEE (wstęp 3€) – ogromna budowla imponująca rozmachem
z zewnątrz jak i wewnątrz. Z ciekawostek – jego budowa trwała 284 lata. Koniecznie wejdźcie na piętro
i z wysokości zobaczcie mozaiki. Koniecznie wyjdźcie na taras
i zobaczcie Lizbonę z jej mostami: Ponte 25 de Abril po prawej i 17-to kilometrowy most Ponte Vasco da Gama po lewej. Rzućcie okiem na starą Alfamę
i wzgórze z zamkiem św Jerzego,
z którego przyszliście. Siedząc na nagrzanym kamieniu tarasu pomyślcie – niektóre z tych domów mają po 1000 lat i przetrwały wszystkie nawiedzające Lizbonę trzęsienia ziemi. Jak już się napatrzycie to…
- Miradouro da Nossa Senhora do Monte: krążąc po Alfamie na pewno traficie na inny punkt widokowy, mianowicie na Miradouro Sophia de Mello Breyner Andresen – zlokalizowany pod wartym zobaczenia kościołem Igreja e Convento da Graca. Zatrzymajcie się tam tylko na chwilę, bo dużo lepszy widok znajdziecie jakieś 400 m dalej Bo właśnie z Miradouro da Nossa możecie podziwiać wspaniałą panoramę
i na kościół da Graca,
i na zamek Saint Jorge, i na leżącą w dole Baixe, na całe Bairro Alto po sam most Ponte 25 de Abril. Koniecznie odwiedźcie to miejsce dwa razy: w dzień i w nocy.
W dzień – zalane słońcem czerwone dachy Lizbony wyglądają obłędnie. W nocy – jarzące się miasto u Waszych stóp, wszystkie podświetlone zabytki, zamki, kościoły, czerniący się na tle nieba most… to robi wrażenie.
- BAIXA (Baixa Cidade – Dolne Miasto)
Dzielnica Baixa powstała od podstaw po trzęsieniu ziemi w 1755 roku. Jej architekci postanowili stworzyć dzielnicę, która oprze się ponownym kataklizmom. Zaprojektowali miasto w mieście – dziesięć równoległych alei poprzecinanych ośmioma prostopadłymi do nich przecznicami. Środkowa aleja (Rua Augusta) dumnie prowadzi na Praca do Comercio nad brzegiem Tagu. Do tego kilka placów (każdy piękny), mnóstwo restauracji i sklepów. Po prostu turystyczne serce Lizbony.
- Elevador de Santa Justa: MUST SEE. Symbol Lizbony. Wciśnięty między kamienice stalowoszary kolos przywołujący skojarzenia z paryską wieżą, tylko na mniejszą skalę. Jedna
z najsłynniejszych atrakcji miasta i… wabik na frajerów. Już tłumaczę: bilety 3-5€ (można płacić z miejskiej karty komunikacyjnej) za minutową jazdę w zatłoczonej windzie. Do tego najpierw trzeba odstać swoje
w kolejce. Jeżeli Was najdzie jednak ochota – popatrzcie na długość kolejki
i policzcie: jednorazowo winda zabiera 15 osób, wjazd i zjazd każdorazowo
to 6-9 minut. Sami ocenicie, czy watro czekać. Tym bardziej, że WEJŚCIE schodami trwa 30 sekund, jest darmowe i zapewnia TE SAME widoki, co winda. Tylko z milszym zapachem. Zamiast płacić za wjazd, wejdźcie i zapłaćcie za wstęp (1,5€) na taras widokowy na Santa Justa – to akurat warte grzechu.
Jeżeli wjechaliście/weszliście na górę – jesteście w Bairro Alto, koło muzeum archeologicznego, między kolejnymi magicznymi, lizbońskimi uliczkami. Jeżeli nie macie czasu ani ochoty – bez żalu odpuśćcie sobie i wracajcie do Dolnego Miasta nieśpiesznie zmierzając na…
“Kokaina, hasz, LSD – ta zabawa po nocach się śni
LSD, hera, koka i hasz – podziel się z kolegami czym masz”
“Ej MISTA – Łona baj som haszisz? Speszial prajz only for Ju Maj Bro, PIUR HASZISZ” – z każdej strony. W każdym zaułku i podcieniu. A jest ich wiele. Należy uprzejmie odmówić i iść w swoją stronę.
A sam plac?
FANTASTYCZNY. Duży. A po godzinach spędzonych
w klaustrofobicznych, wiecznie zacienionych uliczkach – wydaje się OGROMNY. To właśnie tu Lizbona witała marynarzy wracających z dalekich podróży. To tu miał kwitnąć handel zamorskimi dobrami (Praca do Comercio – Plac Handlowy). Tu odbył się zamach na króla. Tu stoi w centralnym punkcie 14-to metrowy posąg króla. Tu dwie wbite w rzekę kolumny wyznaczają niegdysiejszy koniec cywilizowanego świata.
Marcado da Ribeira – kocioł kulinarny, było wyżej. Jednak przypominam, bo punkt obowiązkowy. Naprzeciw dworzec kolejki podmiejskiej, gdzie możecie doładować kartę komunikacyjną i w razie potrzeby sprawdzić rozkład jazdy.
- BAIXA jako dzielnica jest miejscem, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Można ją przemierzać wielokrotnie i za każdym razem odkryć kolejną atrakcję. Liczne muzea i zabytki generują duży ruch turystyczny – jeżeli chcecie odpocząć od dużego tłumu a wpaść w nieco mniejszy – ruszajcie do Belem.
- BELEM (Santa Maria de Belem) to właściwie przedmieścia Lizbony. Można tu dojechać z centrum autobusem (linii jest kilka, byle miały na trasie „BELEM”).
Ale jeśli macie czas i mocne nogi – polecamy przejść piechotą
z Praca do Comercio do samego Belem. To tylko 6 km, a spacer przyjemny. I będziecie przechodzić pod Mostem 25-go Kwietnia – pod przęsłem świetny spot widokowy i fotograficzny: na most, na rzekę, wielki krzyż na drugim brzegu. To z Belem wyruszył w swą historyczną podróż Vasco da Gama. To tu stoją kolejne symbole Lizbony
i Portugalii: Torre de Belem i Pomnik Odkrywców. To tu jest jeden z cudów architektury świata: 500-set letni Klasztor Hieronimitów.
- POMNIK ODKRYWCÓW (Padrao dos Descombrimentos). WSPANIAŁY! Stoi dumnie nad Tagiem wzbijając się na wysokość ponad 50-ciu metrów. Na górze – taras widokowy. U stóp monumentu olbrzymia marmurowa mozaika z mapą świata
i trasami odkrywców z pomnika.
- Klasztor Hieronimitów (Mosteiro dos Jeronimos): z rozety pod Pomnikiem Odkrywców przechodzimy przez tory i wchodzimy od razu w bardzo ładne ogrody. Po lewej mamy bryłę Centro Cultural de Belem, na wprost gotycki Klasztor Hieronimitów, a w zasadzie cały kompleks zabytków plus planetarium. Jeżeli interesuje Was historia odkryć i historia architektury – Nie ma zmiłuj – tu stracicie dużo czasu. Jeżeli zdecydujecie się na zwiedzanie – polecam bilety łączone: 12€ za klasztor + muzeum archeologiczne.
- Centro Cultural de Belem: czyli w skrócie – sztuka współczesna. Na dodatek bardzo multimedialna: dorośli bawią się jak dzieci. Ale jest też Dali, Miro, Abakanowicz. Część ekspozycji w ogrodzie na zewnątrz. Zdecydowanie warto złapać oddech po podziwianiu sztuki architektonicznej sprzed kilkuset lat. Na dodatek – znaleźliśmy akcent polski!
- Torre de Belem: trzydziestometrowa wieża to kolejna wizytówka Lizbony. Kiedyś broniła ujścia rzeki, teraz stoi tuż przy brzegu, bo Tag zmienił swój bieg po trzęsieniu ziemi. Wpisana na listę siedmiu cudów Portugalii – zawsze oblegana przez turystów. Ani pod Wieżą Belem, ani pod Pomnikiem Odkrywców nie macie szans na zrobienie czystego zdjęcia. Wstęp na wieżę – 6€.
- ELEVADORES (czyli windy):
Piszę o nich jako o atrakcji zbiorczej miasta. Tylko dwie windy (Santa Justa i Santa Luzia) poruszają się pionowo. Pozostałe (a jest ich jeszcze kilka) to wagoniki tramwajowe kursujące po ostro stromych ulicach. Warto
z nich korzystać z dwóch powodów: po pierwsze – każda
z nich to inna przygoda, po drugie – oszczędzicie nogi. W Lizbonie naprawdę bywa STROMO.
- OCEANARIUM (Oceanario de Lisboa):
MUST SEE. Must see niezależnie, czy jesteście dzieckiem, starcem, hura-optymistyczną młodzieżą czy zblazowanym dorosłym. Nie przez przypadek TO właśnie oceanarium jest znane jako jedno z najlepszych w Europie. Wstęp nie jest tani (16€) ale warty każdego eurocenta. Już tłumaczę: po kilku dniach chodzenia po mieście, po zobaczeniu muzeów, zamków, kościołów, klasztorów, po przespacerowanych i przejechanych kilometrach… już nam się nie chciało oglądać „rybek dla dzieci”. Ale grzejąc się w słońcu przy porannej kawie, patrząc na bielejącą kopułę Panteonu z błękitem Tagu w tle – nie usiedzieliśmy. Decyzja zapadła – jedziemy.
Oceanarium znajduje się 7 km od centrum Baixa – dojedziecie tam bez problemu metrem. Kasy, szatnia, kontrola bezpieczeństwa, długi korytarz… i otwiera się inny świat. Po pierwsze – główne akwarium jest OGROMNE. Po drugie – liczne małe akwaria są co krok. Po trzecie – są ekspozycje otwarte, z ptakami, wydrami, pingwinami…
Sam główny akwen można podziwiać
z kilku poziomów. Rekiny, płaszczki czy sunfish przepływający tuż za cienką granicą szyby – zrobi wrażenie na każdym. To trzeba zaliczyć będąc
w Lizbonie.
- SINTRA
Na koniec zestawienia MUST SEE – Sintra. Jest to godzinna podróż wygodną kolejką podmiejską, jakieś 25 km od Lizbony. Do pociągu wsiadacie na dworcu Lisboa Rossio – w ścisłym centrum miasta. Zresztą sam dworzec warto zobaczyć po zmroku – pięknie oświetlony. Kierunki i perony dobrze oznaczone. Zabierzcie ciepłą bluzę!
Po godzinie wysiadacie na małej stacyjce, wychodzicie na ulicę… i zaczyna się jazda: już w oddali widzicie dwa odwrócone, duże, białe lejki. To nietypowe kopuły Pałacu Narodowego. Obieracie azymut właśnie na nie i już po chwili dochodzicie do starówki miasteczka. Barwnej, wielopoziomowej, z zaskakującymi zaułkami i uliczkami na szerokość ramion. Choć Sintra jest mała, jest w niej dużo do zobaczenia. My odpuściliśmy sobie Pałac Narodowy i poszliśmy według drogowskazów do Quinta da Regaliera. Jest to dom magnacki – przyjemna
w zwiedzaniu willa, bez pałacowego przepychu. To, czego nie możecie sobie odpuścić – to ogrody Quinta da Regaliera: ścieżki, tajemnicze przesmyki i przejścia, groty i podziemne korytarze, stawy i niewielkie wodospady. I przede wszystkim Studnia Inicjacji.
W Quinta da Regaliera spędzicie bite dwie godziny. Gdy podniesiecie wzrok – zobaczycie kolejne MUST SEE: Castelo doc Mauros (Zamek Maurów) i Pałac Pena (Palacio da Pena). Oba na wysokich wzgórzach – można podjechać autobusem (5€) lub skorzystać
z jednej z wielu czyhających na turystów podwózek (10-15€). Jest też oczywiście szlak pieszy, ale komu by się chciało…
Otóż nam się chciało! Podejście, choć dość wymagające fizycznie, odwdzięcza się wspaniałymi widokami, czarującymi ścieżkami z pochylającymi się nad nimi pomarańczami i dużą ilością zieleni. Po kilku dniach
w kamienno-kolorowej Lizbonie duża ilość zielonego była miłą odmianą. Szlak pieszy wychodzi prosto na pałacowe kasy i bramę ogrodów. Bilety: 14€ za pełny dostęp do pałacu
i grodów, 7.50€ za ogrody i tarasy pałacu. W ogrodach rzeźby, pomniki, oczka wodne – 200 hektarów do przespacerowania. Ale jeśli Wam się znudzi – czeka Palacio da Pena.
Pałac Pena to TOTALNY ODLOT. Wyobraźcie sobie, że dajecie dziecku duże klocki
w niepasujących do siebie kolorach i mówicie – zbuduj sobie jakiś zamek. Pomieszanie z poplątaniem. Jaskrawo-żółte łączy się z różowo-fioletowym a ciemno-szare z bordowo-czerwonym. Ale to nie tylko kolory – wymieszane są style architektoniczne, sposoby budowy i wykończenia ścian. Każda wieża jest inna, każdą bramę ozdabia inny motyw. Fascynujący upust siły twórczej, przy której Disneyland jest bury i smutny. Ale to, co widać z licznych tarasów – to jest dopiero coś. PRZEPIĘKNA panorama, przepiękny pejzaż z niedalekim Zamkiem Maurów z jednej strony i wielkim krzyżem nad ogrodami z drugiej. Przy dobrej pogodzie widać ocean. Przy każdej pogodzie – wieje niemiłosiernie i mimo słońca w zenicie ciepło nie jest. Palacio da Pena to miejsce, które raz zobaczone już nigdy się nieodzobaczy. MUST SEE x5.
Wracamy do Lizbony.
Nie chcemy wracać do domu. Wróciliśmy do domu – chcemy do Lizbony. Do jej odrapanych murów pokrytych graffiti. Do jej kawy z tuczącym ciastkiem. Do jej przewróconych koszy na śmieci, do wieczorów na deptaku przy Tagu. Do siadania na Santa Luzia z piwem w ręce i miastem pod stopami. Do gibającego się na każdym zakręcie, zatłoczonego
i głośnego tramwaju 28. Chcemy do „naszego” parku przy „naszym” hotelu, gdzie siadaliśmy wieczorami gapiąc się na rozżarzone miasto.
Chcemy do Lizbony.
Zapraszamy do pytań i dyskusji 🙂
dwojezplecakiem
Świetnie się czyta. I muszę uzupełnić swoją kolejną wyprawę do Lizbony o miejsca, które ewidentnie przeoczyłam…
Dzięki za dobre słowo. Za TYM miastem tęsknię najbardziej, ze wszystkich już odwiedzonych.
pozdrawiam